Z komputerem wygrać nie można

Polski arcymistrz szachowy Jan Krzysztof Duda o czwartym miejscu drużyny podczas olimpiady w Batumi, świetnej pamięci i roli komputerów.

Aktualizacja: 14.10.2018 22:32 Publikacja: 14.10.2018 22:05

Jan Krzysztof Duda urodził się w roku 1998 w Krakowie. Arcymistrzem został w wieku 15 lat

Jan Krzysztof Duda urodził się w roku 1998 w Krakowie. Arcymistrzem został w wieku 15 lat

Foto: Fotorzepa, Przemyslaw Nikiel

Na co dzień ma pan spokój. Teraz, po czwartym miejscu drużyny na olimpiadzie zainteresowanie szachami się wzmogło. To dobrze, czy szachy lubią ciszę?

Jan Krzysztof Duda, arcymistrz: Oczywiście, dla szachów byłoby lepiej, gdyby stały się bardziej popularne, przyciągały więcej oglądających. Przełożyłoby się to też na lepsze finansowanie dyscypliny i zawodników. Rozumiem jednak, czemu tak się dzieje. Szachy są trudną grą, nie ogląda się ich łatwo, a czasami nawet ja, chociaż mam 20. ranking na świecie, nie rozumiem niektórych zagrań mistrzów. Tym się różnią szachy od innych sportów, że np. w piłce nożnej czy siatkówce bardzo szybko można samemu wywnioskować zasady. Oczywiście, wyjątkiem jest spalony w futbolu (śmiech). Odnośnie szachów to jest nadzieja, że to się zmieni, ponieważ coraz więcej szkół widzi korzyści jakie niosą za sobą szachy u najmłodszych i są tam stopniowo wprowadzane.

Tysiące partii pan rozegrał, pewnie tyle samo przeanalizował. Szachy stały się dla pana powtarzalne?

Dzisiaj wszyscy starają się przeciwnika zaskoczyć na początku partii, w tak zwanym debiucie. Do pojedynków przygotowujemy się z pomocą sekundantów, ale też i przede wszystkim mocnych komputerów, które podpowiadają najlepsze rozwiązania. Ale jeśli chcesz zaskoczyć rywala, to musisz odejść od tego, co proponują komputery, złamać schemat, żeby przeciwnik musiał zacząć myśleć sam, bez wsparcia technologicznego, bo przecież on też korzysta z komputerów i wiele schematów zna. Oczywiście, całkiem nowych debiutów się już nie wymyśli, ale im dłużej trwa partia, tym możliwości zaskoczenia jest więcej. W dziesiątym ruchu już często coś można znaleźć.

Wszystkim rządzą teraz komputery?

Komputery są najważniejsze, najsilniejsze, mają potężną moc obliczeniową, aczkolwiek ostatnio furorę robi sztuczna inteligencja, do której póki co szachiści nie mają dostępu. Człowiek nie ma najmniejszych szans wygrać z komputerem. Teraz zawodnicy starają się wszystko kontrolować, dlatego niektórym zdarza się wkuwać na pamięć warianty, których tak naprawdę nie rozumieją. Niestety w takim kierunku to wszystko idzie.

W pojedynkę nie da się osiągnąć sukcesu. Trzeba mieć wsparcie?

Sekundanci pomagają wyszukiwać idee, podpowiadają, w jaki sposób można daną sytuację rozwiązać, a potem sprawdza się je w specjalistycznych programach. Moc komputera jest ważna, ale czasami komputer trzeba prowadzić, wskazywać, co ma sprawdzić, w którą stronę poprowadzić partię. Komputerom zdarzają się niedokładności, których zazwyczaj ludzie nie są w stanie wykorzystać, a z drugiej strony należy się przygotować na różne warianty, ludzkie błędy, niespodziewane wybory pojawiające się podczas partii.

Jak się żyje z etykietą „geniusza szachowego"?

Za geniusza się raczej nie uważam, ale "cudownym dzieckiem", to może jestem mówiąc pół żartem, pół serio (śmiech). Oczywiście, mówi się tak, biorąc pod uwagę polskie warunki i to, jak mi sukcesy stosunkowo „łatwo" przychodziły. Wygrałem w Wietnamie mistrzostwa świata juniorów do lat 10, a tytuł arcymistrza zdobyłem w wieku 15 lat. Na światowej liście zawodników tak młodych w okolicach pierwszej 20 rankingu międzynarodowego FIDE jest dwóch, oprócz mnie jeszcze Chińczyk Wei Yi. Można powiedzieć, że prestiżowo ze sobą rywalizujemy. Raz ja jestem na wyższej pozycji, innym razem on, ale wyścig między nami akurat nie ma większego znaczenia. Natomiast ilość punktów w rankingu jest bardzo ważna, bo na ich podstawie otrzymuje się zaproszenia do elitarnych turniejów. Mam ranking około 2740, a gdybym miał 2760, to byłbym regularnie zapraszany do najbardziej znaczących rozgrywek. Dzięki temu mógłbym częściej grać z najlepszymi na świecie. W Batumi zmierzyłem się z absolutną światową czołówką: m.in. Viswanathanem Anandem, Fabiano Caruaną i Lewonem Aronianem, i chociaż najczęściej remisowałem z nimi, to uważam, że jeszcze widać niedociągnięcia w mojej grze, zwłaszcza jeśli gram czarnymi. Nieobecny był tylko aktualny mistrz świata Norweg Magnus Carlsen.

Pana wyniki indywidualne w Batumi budzą jednak szacunek.

Pokonałem Wasylego Iwanczuka z Ukrainy, którego uważam za geniusza szachów, bo zagrał wiele fenomenalnych partii i ograł chyba każdego na świecie, ale on akurat ma teraz stosunkowo niski ranking. Ma też swoje słabsze strony. Niektórych pojedynków nie wytrzymuje psychicznie i może wygrać i przegrać z każdym. Wcześniej dwa razy wyeliminował mnie z Pucharu Świata. Dzięki mojemu zwycięstwu ograliśmy Ukrainę, która zwykła dla nas bywać ciężkim przeciwnikiem. Zwycięstwo z Iwanczukiem dało nam punkt przewagi, ale ta partia prawdę mówiąc nie podobała mi się estetycznie.

Panu się partie nie podobały, chociaż były zwycięskie, to jak rozpoznać ładną partię?

Mam do szachów trochę artystyczne podejście, w duszy jestem artystą (śmiech). Nie grałem rewelacyjnie na olimpiadzie, sporo partii było chwiejnych, chyba w każdej byłem spychany do obrony. Na szczęście cała nasza drużyna dobrze grała. Jacek Tomczak i Kacper Piorun ogrywali naprawdę silnych zawodników. Także rezerwowy Kamil Dragun był w wybornej formie. Ja w Batumi zremisowałem z Siergiejem Karjakinem, który walczył z Carlsenem o mistrzostwo świata, a Piorun ograł Hikaru Nakamurę z USA, który grał w turnieju pretendentów. Wyniki rewelacyjne. Czwarte miejsce naszej drużyny jest bolesne, bo przy wygranej z Indiami zdobylibyśmy złoto, dzięki najlepszemu tie breakowi. Hindusi są jednak rankingowo od nas silniejsi, więc remis trzeba cenić.

Pan w tamtym meczu zremisowałem z Anandem, byłym mistrzem świata. Jaki to człowiek?

Anand, przy swoich wielkich osiągnięciach, pozostaje bardzo skromny. Jest wybitnym szachistą, zdobył tytuł mistrza świata chyba we wszystkich możliwych formatach rozgrywek. Był przeciwnikiem Garriego Kasparowa w słynnym meczu w Nowym Jorku. Podczas partii nieustannie wywiera presję. Jednak dzisiejsze szachy to jest gra młodych zawodników i chyba będzie mu trudno wrócić na szczyt mając już koło 50 lat, pomimo jego ogromnej wiedzy. Dzisiaj dzięki komputerom, nadmiarowi informacji można zniwelować doświadczenie, a w młodym wieku łatwiej utrzymywać przygotowanie fizyczne.

Panu łatwiej, bo poszedł pan studiować na AWF do Krakowa, chociaż można by pomyśleć, że szachista powinien studiować matematykę.

Dobrzy szachiści kładą nacisk na aktywność fizyczną, ja np. pływam i biegam. Generalnie jest to już popularne i doceniane w innych siedzących aktywnościach, takich jak poker czy nawet negocjacje biznesowe. Chodzi o to, żeby mieć wytrzymałość, "jasność myśli" i korygować wady postawy, których łatwo można się nabawić. Dużo szachistów ma predyspozycje do myślenia logicznego, co ułatwia studia matematyczne, ale nie jest to regułą, czego jestem przykładem. Ja z matematyką miłych wspomnień nie mam. Maturę zdałem bez większych "przygód", ale na więcej nie starczyło mi czasu. Na razie stawiam w życiu na szachy. I studiuję na AWF bo to taka uczelnia, gdzie rozumieją sportowca. Znikam np. na trzy tygodnie, a potem nie mam problemów z zaliczeniami, co jest zupełnie naturalne. Mam też niektóre przedmioty takie jak np. psychologia sportu, które uważam są bardzo przydatne w życiu szachisty

Jak zbudować ranking, żeby wejść do światowej czołówki?

To nie jest łatwe, bo im wyższy ranking tym trudniej zdobyć punkty, a łatwiej je stracić. Z przeciwnikiem mojego pułapu rankingowego mogę zarobić albo stracić 5 punktów, a za remis jest zero punktów. Z niższymi rankingami te proporcje zmieniają się na moją niekorzyść, np. z zawodnikiem 2500, czyli arcymistrzem, przy wygranej zarabiam dwa punkty, przy remisie tracę dwa, a w przypadku przegranej tracę siedem. Nie zawsze się wygrywa, a już zwłaszcza czarnymi jest o to trudno przy wyrównanym poziomie. Na olimpiadzie przegrałem partię ze stosunkowo słabszym Portugalczykiem (ale arcymistrzem) i od razu straciłem prawie 8,5 pkt w rankingu. Już rywale z rankingiem 2600 są bardzo trudni do pokonania, bo w zasadzie są to zawodowcy, a przy tym za zwycięstwo dostaje się tylko trzy punkty. Gram w zagranicznych ligach, żeby się rozwijać. Występowałem w ekstralidze francuskiej, niemieckiej Bundelidze i ekstralidze czeskiej. Teraz z braku czasu chyba tylko w niemieckiej zagram i jeden weekend (trzy mecze) w lidze polskiej. Na razie mama wspiera mnie finansowo, więc sobie jakoś radzę, chociaż nie mogę sobie pozwolić na wszystko, czego bym potrzebował. Wbrew pozorom bycie zawodowym szachistą jest kosztowne, ale jakbym podwyższył ranking jeszcze o 30 punktów to byłbym zapraszany na lepiej opłacane turnieje.

We wrześniu pokonał pan Siergieja Kariakina w szachach szybkich.

Zostałem zaproszony przez Amerykanów do turnieju komputerowego przed kamerami - Speed Chess Championship 2018. Wygrałem z Rosjanami: z Karjakinem, a potem jeszcze z Aleksandrem Griszczukiem dzięki czemu awansowałem do półfinału, który się dopiero odbędzie i będę walczył z Wesleyem So z USA. Zapraszam do kibicowania na www.chess.com. Jest to jednak po części zabawa w szachy szybkie i błyskawiczne, a w tym liczy się też szybkie i celne klikanie. Niejednokrotnie przy pośpiechu zdarzają się pomyłki i ktoś nie trafia w zamierzone pole. W dramatycznym meczu z Griszczukiem, przegrywałem dwoma punktami i zostało 5 minut do końca. Udało mi się trochę szczęśliwie wygrać trzy partie z rzędu i "w czasie", dzięki czemu wygrałem mecz. Mój przeciwnik po meczu zachował się bardzo fair, pomimo tego że musiał to dla niego być bardzo bolesna porażka. Szachiści mają zwyczaj grymaszenia, przewracania oczami, to chyba trochę taka gra psychologiczna. Oczywiście, w pierwszym odruchu każdy broni swojego ego, ale potem po turnieju przychodzi czas na obiektywną analizę.

Z tego, co pan mówi wynika, że w szachach wygrywa ten, kto ma lepszą pamięć.

To nie do końca tak, bo dobra pamięć jest ważna przy debiutach, to rzeczywiście rozgrywa się z pamięci i może podobnie być ze schematami w końcówkach. Jest zawsze jednak ryzyko błędu przy graniu z pamięci, po za tym najważniejsza jest gra środkowa, która jest zazwyczaj nieprzewidywalna i najtrudniejsza do grania. Dzisiaj rzadko wygrywa się na debiutach, bardziej na praktycznych umiejętnościach.

Pamięć ma pan świetną w programie „The Brain. Genialny umysł" rozwiązał pan 10 sytuacji szachowych i podał z pamięci ruchy.

Byłem tak zestresowany, że chyba nawet na początku nie zauważyłem jurorów (śmiech). Wiedziałem, że wygrałem, mama też wiedziała bo mi towarzyszyła, ale dopiero miesiąc później miała być premiera programu, więc trzymaliśmy to w tajemnicy. Miałem świadomość, że cała moja rodzina i znajomi, oraz polski świat szachowy będą oglądali premierę, a ja nawet nie wiedziałem, jak wypadłem przed kamerami. Nie jestem celebrytą, ale było to ciekawe doświadczenie.

Udział w turnieju pretendentów ciągle pozostaje w sferze marzeń, czy jest już trochę bliżej?

Dla mnie w dalszym ciągu jest daleko, bo gra ileś zawodników z rankingu, dwóch z PŚ, pretendent z wcześniejszego roku, albo mistrz świata który przegrał mecz. To się przybliża, ale w dalszym ciągu daleko i dużo jeszcze pracy przede mną. Przekonałem się o tym bo grałem teraz na Olimpiadzie z całym peletonem zawodników z turnieju pretendentów. Trzeba białymi wygrywać, a czarnymi remisować.

Jak wygląda trening szachisty?

Praca nad szachami to ciągłe analizowanie i rozwiązywanie zadań. Ustawiamy sobie pozycję na szachownicy i np. mamy doprowadzić do tego, że białe lub czarne wygrywają. Robimy takie jakby krzyżówki. Analizujemy też najnowsze partie najlepszych zawodników. Włączamy program i on analizuje te zagrania, coś podpowiada, ale to od człowieka zależy, co weźmie pod uwagę. Doświadczony zawodnik wie, na co trzeba zwrócić uwagę, sam ma jakieś pomysły i je sprawdza. Jeśli dwa z pięciu „ludzkich" pomysłów zostaną dobrze ocenione przez maszynę, to już jest świetnie. Przeszukiwanie baz danych to mozolna, niekończąca się praca. Ciągle są nowe partie. Rozgrywamy partie treningowe, gdzie ustalamy, od jakiego debiutu zaczniemy, analizujemy końcówki. Przydało mi się to w partii z Caruaną, gdy miałem wieżę na jego wieżę i gońca. Trenowałem taką końcówkę wcześniej w domu, więc wiedziałem jak się obronić i osiągnąć remis w 118 ruchu! Szachista powinien takie rzeczy wiedzieć, chociaż to dość rzadka końcówka.

Radosław Wojtaszek przez wiele lat był sekundantem Ananda. Mógł pomagać?

Szachiści wymieniają się sugestiami, bardziej niż wariantami rozegrania partii, bo każdy pracuje na swoje konto. Konkretne rozwiązania zdradza się rzadko, każdy trzyma idee dla siebie. Kilka wskazówek dostałem na Olimpiadzie od Radka, czego się spodziewać, w jakim stylu Anand będzie grał. To, że zremisowałem, to jest jednak moja zasługa. Wojtaszek już nie pracuje z nim od kilku lat. Teraz sekundantem Ananda jest arcymistrz Grzegorz Gajewski. Idealnie się do tego nadaje, bo lubi posiedzieć z komputerem i ma dużo ciekawych pomysłów. Myślę, że on niczego nie może zdradzić, nawet przez pewien czas po tym jak skończą współpracę. Więcej nawet, bo we własnej partii nie może zagrać żadnego pomysłu na debiut, który podpatrzył u Ananda.

Szachy to sport indywidualistów, a wy musieliście stworzyć drużynę. Jak to pogodzić?

Mamy bardzo zgrany zespół. Wszyscy się lubimy, nie ma zgrzytów, wspieramy się radami debiutowymi i pomagamy, gdy ktoś ma gorszy nastrój. W Batumi graliśmy w piłkę na basenie, razem spędzaliśmy czas. Wiele drużyn może się od nas uczyć budowania team spirit. W drużynie USA występują "najemnicy" (Wesley So reprezentował wcześniej Filipiny – przyp. red.). Wszyscy są wielcy, świetni, ale nie mają tej chemii między sobą. Czasem trzeba poświęcić indywidualne cele i jeśli drużyna prowadzi punktem, to w niepewnej sytuacji lepiej wziąć remis niż walczyć o niepewne zwycięstwo i punkty do swojego rankingu. U nas było dużo śmiechu poza meczami, co jest budujące i dzięki temu drużyna dobrze funkcjonuje, chociaż indywidualnie często jesteśmy słabsi od rywali. Na 43 Olimpiadzie Szachowej w Gruzji pokazaliśmy sami sobie, że wszystko jest możliwe i to nie był przypadek. W zeszłym roku jako debiutanci zdobyliśmy brązowy medal w Drużynowych Mistrzostwach Świata w Rosji.

Rozmawiał: Łukasz Majchrzyk

Na co dzień ma pan spokój. Teraz, po czwartym miejscu drużyny na olimpiadzie zainteresowanie szachami się wzmogło. To dobrze, czy szachy lubią ciszę?

Jan Krzysztof Duda, arcymistrz: Oczywiście, dla szachów byłoby lepiej, gdyby stały się bardziej popularne, przyciągały więcej oglądających. Przełożyłoby się to też na lepsze finansowanie dyscypliny i zawodników. Rozumiem jednak, czemu tak się dzieje. Szachy są trudną grą, nie ogląda się ich łatwo, a czasami nawet ja, chociaż mam 20. ranking na świecie, nie rozumiem niektórych zagrań mistrzów. Tym się różnią szachy od innych sportów, że np. w piłce nożnej czy siatkówce bardzo szybko można samemu wywnioskować zasady. Oczywiście, wyjątkiem jest spalony w futbolu (śmiech). Odnośnie szachów to jest nadzieja, że to się zmieni, ponieważ coraz więcej szkół widzi korzyści jakie niosą za sobą szachy u najmłodszych i są tam stopniowo wprowadzane.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową