Finał miał wyglądać tak: kilkanaście tysięcy widzów w hali Bercy i mecz Francja–Polska w elektrycznej atmosferze. Trójkolorowi, podobnie jak Polacy, tylko raz wygrali mistrzostwa Europy. Dokonali tego cztery lata temu w Sofii, a polscy siatkarze w 2009 r. w Izmirze, wygrywając z Francją 3:1. W Paryżu miał być rewanż.
Los zrządził jednak inaczej, tym razem stawką był brązowy medal, gdyż oba zespoły poniosły porażki w półfinałach. Polacy przegrali w Lublanie 1:3 ze Słowenią, a Francja w Paryżu – z Serbią 2:3. I wygląda na to, że porażka przed własną publicznością podcięła jej skrzydła, gdy przyszło walczyć z Polakami. W zespole gospodarzy wielką klasę pokazał tylko Earvin N'Gapeth, właściwie w pojedynkę tocząc bój z mistrzami świata, którzy nie zawiedli i udowodnili, że potrafią się podnieść po bolesnej przegranej.
Zapomnieli o Lublanie
Znakomicie spisywał się kapitan Michał Kubiak, swoje zrobił najlepiej punktujący Wilfredo Leon. Gdyby Polacy tak jak w sobotę w Bercy zagrali ze Słowenią w Lublanie, prawdopodobnie walczyliby w finale z Serbią. Ale przyszło nam cieszyć z brązowego medalu, który biorąc pod uwagę nieudane występy naszych siatkarzy na trzech kolejnych turniejach ME (2013, 2015, 2017), jest pierwszym zdobytym przez Polaków w tej imprezie od ośmiu lat.
Wtedy naszą reprezentację prowadził Włoch Andrea Anastasi, teraz – Belg Vital Heynen. W Wiedniu w 2011 r. wygrana z Rosją w meczu o trzecie miejsce była wielkim sukcesem, pozwalającym zapomnieć klęskę w mistrzostwach świata kilkanaście miesięcy wcześniej. Teraz zwycięstwo nad Francją przysłoniło porażkę ze Słowenią w półfinale.
Polacy nie ukrywali przed mistrzostwami, jaki jest ich cel. – Jedziemy po złoto – mówili zgodnie siatkarze i ich belgijski trener. Czuli się mocni, w ubiegłym roku wygrali po raz drugi z rzędu mistrzostwa świata, w tym roku wywalczyli już olimpijski awans. Wcześniej grając w składzie dalece odbiegającym od tego, który wybrał Heynen na mistrzostwa Europy, zajęli w Chicago trzecie miejsce w finałowym turnieju Ligi Narodów.