To była symboliczna scena. W niedzielny wieczór Anita Włodarczyk, rekonwalescentka po operacji kolana, najpierw odebrała złoto za mistrzostwa świata w 2013 r. (po dyskwalifikacji dopingowiczki Tatiany Łysenko), a kwadrans później srebro otrzymała Joanna Fiodorow. Dziewczyna, która zawsze była w cieniu starszej koleżanki, której dotychczasowa kariera naznaczona była bólem i cierpieniem, a która mimo wszystko nigdy się nie poddała.
Kilka lat temu wykryto u niej zakrzepicę – chorobę, która doprowadziła do śmierci mistrzyni olimpijskiej z Sydney Kamili Skolimowskiej. To był pierwszy moment, kiedy kariera Fiodorow stanęła pod znakiem zapytania. Drugim był konflikt z trenerem Czesławem Cybulskim. W 2014 r. wnioskował, by nie wysyłać jej na mistrzostwa Europy. Zrobił się szum w mediach – na tyle głośny, że do Zurychu jednak pojechała. Przywiozła stamtąd brąz. Ale relacji z trenerem to nie poprawiło. Po igrzyskach w Rio, w których zajęła dziewiąte miejsce, spór odżył na nowo. Wróciła w rodzinne strony, do Białegostoku, podjęła współpracę z Malwiną Sobierajską-Wojtulewicz.
– To były najważniejsze decyzje w moim życiu. Rzucanie znów zaczęło sprawiać mi przyjemność. Gdy dwa lata temu poprawiłam rekord życiowy, uwierzyłam, że mogę rzucać daleko – podkreśla.
W sobotę poprawiła go ponownie – prawie o metr. 76,35 wystarczyło do zdobycia srebra. Lepsza była tylko Amerykanka DeAnna Price (77,54). Dla Polki to pierwszy medal mistrzostw świata, zadedykowała go nieżyjącemu ojcu.
Ulice strachu
Po kolejny, trzeci już medal wydaje się pewnie zmierzać Piotr Lisek. Wszystkie wysokości, w tym tę ostatnią – 5,75, pokonał za pierwszym podejściem i we wtorek będzie bronić honoru polskiej tyczki. Paweł Wojciechowski (5,70), mistrz z 2011 r., i Robert Sobera (5,60), nie przeszli eliminacji.