Krzysztof Rawa z Rio de Janeiro
Po raz szósty wyszli na parkiet Future Arena, po raz trzeci wygrali, tym razem tak, że serce rosło. Wreszcie byli pewni swego, konsekwentni i zwarci w każdej chwili meczu. Odrodzenie drużyny Tałanta Dujszebajewa przyszło w najlepszym momencie – wygrana to duży krok do medalu, porażka – powrót do kraju z poczuciem niespełnienia.
Wygrali wbrew smętnym prognozom, wbrew polskiej czarnej środzie w Rio i starym opowieściom o klątwie chorążego reprezentacji, którym był w Rio Karol Bielecki. W tym spotkaniu chorąży przeskakiwał, dosłownie i w przenośni, wszystkich na parkiecie. Zdobył 12 bramek, był potężnym taranem na Chorwatów, w pełni spłacił kredyt zaufania trenera Dujszebajewa.
Poza Bieleckim ojcem sukcesu był bramkarz Piotr Wyszomirski. Wszedł na parkiet jeszcze w pierwszej połowie i wykonał swoją część pracy perfekcyjnie.
– Nie wiem, czy to był mecz życia. Nie myślę o takich sprawach. Dopiero po turnieju chciałbym powiedzieć, że był turniejem życia. Nawet nie wiem, ile piłek odbiłem, nie pamiętam żadnej skutecznej interwencji, bo jestem tak skoncentrowany na bronieniu, że nie słyszę dopingu kibiców. Liczył się tylko mecz. Modliłem się sporo w intencji wygranej i jeszcze kazałem modlić się Sławkowi Szmalowi – opowiadał bohater z polskiej bramki.