Stał na chodniku, czekał na samochód. Ktoś krzyknął: „Pie...l się oszuście" . Czterokrotnie. Minęła chwila, dołączyli inni. Sześć, siedem osób skandowało: „P...l się, p...l się, oszuście". Mężczyzna wszedł do budynku, podał barmanowi numer karty kredytowej i powiedział: – Płacę za wszystko, co tamci goście zjedzą i wypiją. Mam tylko jeden warunek. Podejdź do nich i powiedz: Lance stawia i przesyła pozdrowienia.
Tak się zaczyna film, na wstępie którego Armstrong obiecuje reżyserce Marinie Zenovich (zdobywczyni Emmy za dokument o Romanie Polańskim): – Opowiem ci moją prawdę. Tak jak ją pamiętam.
„Lance" to efekt ośmiu wywiadów, jakie Zenovich przeprowadziła z najsłynniejszym dopingowiczem między marcem 2018 i sierpniem 2019 r. O Armstrongu opowiadają jego bliscy, przyjaciele z dzieciństwa, dziennikarze, koledzy z zespołu, rywale. Wszystko składa się na czterogodzinną historię życia. Dużo w niej buty i cynicznych uśmiechów. Skruchy jest garść, łzy – może dwie. Film bohatera nie rozgrzesza, choć uczłowiecza, szukając źródeł zła w otoczeniu.
Lance urodził się, gdy jego matka miała 17 lat, ojciec porzucił rodzinę niedługo później. Ojczym Terry Armstrong miał dla dzieciaka twardą rękę, lał go nawet za niedomkniętą szufladę. To ważny trop. – Nie zostałby mistrzem beze mnie, bo zajeżdżałem go jak zwierzę – mówi. – Zawsze byłem przy nim, popychałem go i trenowałem, ale nie dałem tyle miłości, ile powinienem.
Chłopak wyniósł z domu przeświadczenie, że wygrana warta jest każdej ceny. Już jako dzieciak podrobił świadectwo urodzenia, żeby wziąć udział w zawodach, łamał zespołowe ustalenia, powtarzał, że nigdy nie będzie pracował na innych. Szybko pokazał oblicze tyrana, znęcał się nad rywalami, współpracownikami, kolegami z zespołu.