Wszyscy już zdążyli jej pogratulować, z prezydentem RP Andrzejem Dudą na czele. Nawet rywale z ekipy holenderskiej, bo jej najgroźniejszą rywalką do końca była Lara van Ruijven. Maliszewska cieszyła się w sobotę, zdążyła wspomnieć, że za srebro w finałowym biegu i zwycięstwo w klasyfikacji generalnej zawinszuje sobie pizzę Margheritę – w końcu zawody odbywają się w Turynie.
Kilka godzin później okazało się jednak, że w niedzielę czekają ją jeszcze ważne starty. Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego rozesłał komunikat, że z ogłaszaniem triumfu trzeba poczekać. Władze Międzynarodowej Unii Łyżwiarskiej nie zadbały o precyzyjne wytłumaczenie regulaminu.
Ponieważ w sezonie odbywać się miało tylko pięć zamiast sześciu zawodów PŚ, to większość ekip była przekonana, że do klasyfikacji generalnej nie będzie się wliczać tylko jednego, najsłabszego rezultatu. Okazało się, że odpadają dwa wyniki, a skoro Polka pięć razy stawała na podium (na sześć startów – stan na sobotę), to automatycznie traciła najwięcej punktów. Jeśli w niedzielę wygrałaby van Ruijven, to Maliszewska musiałaby zająć drugie miejsce, żeby cieszyć się ze zdobycia Pucharu Świata. Zamiast spokojnego niedzielnego poranka najlepsza polska łyżwiarka miała dodatkową porcję emocji.
I to jaką. W półfinale startowała z najbardziej zewnętrznego pola, w dodatku ramię w ramię z Ruijven. Starty i prędkość to mocne strony reprezentantki Polski (okrążenie potrafi pokonać w około 8,3 sekundy), wyprzedziła na pierwszym wirażu rywalkę, była druga, ale przewróciła się Amerykanka Maame Biney. Wyścig trzeba było powtórzyć, teraz to Polka się zachwiała, spadła na ostatnią pozycję, ale van Ruijven dojechała trzecia i podobnie jak Polka nie awansowała do finału. To rozstrzygnięcie oznaczało, że Maliszewska wreszcie zdobyła Puchar Świata. Przed igrzyskami olimpijskimi w Pjongczangu polska łyżwiarka mówiła, że chce medalu, ale skończyła na ćwierćfinale i 11. pozycji na ulubionym dystansie 500 metrów. Zacisnęła zęby, wróciła do Białegostoku i trenowała do mistrzostw świata. Często bywała na torze sama z trenerką Urszulą Kamińską, a jak tu dobrze trenować short track w pojedynkę, gdy równie ważna jak szybkość i wytrzymałość jest umiejętność wciskania się w szczeliny między rywalkami i wyprzedzanie.
Przychodziła czasami starsza siostra Patrycja, też łyżwiarka, ale zbyt wiele nie mogła pomóc, bo była właśnie po zabiegu usunięcia śrub z operowanej nogi (złamanie zahamowało rozwój jej kariery). Pomagały dzieci z gimnazjum i dzięki nim pani Natalia mogła przeprowadzić pełne zajęcia. Z Montrealu wróciła ze srebrnym medalem na 500 metrów, a w styczniu 2019 roku dołożyła jeszcze złoty medal ME na tym samym dystansie w Dordrecht i przegoniła w osiągnięciach siostrę, która przez wiele lat była jej inspiracją do treningów.