Puchar pełen hańby

Legia w skandalicznych okolicznościach sięgnęła po pierwsze trofeum w tym sezonie.

Aktualizacja: 02.05.2016 18:53 Publikacja: 02.05.2016 18:45

Puchar pełen hańby

Foto: PAP, Bartłomiej Zborowski

Komentarz Stefana Szczepłka:

Bramkarz Legii Warszawa Arkadiusz Malarz powinien po tym meczu podać organizatora – czyli PZPN – do sądu. Za narażanie jego i zdrowia i życia. W drugiej połowie kibice Lecha co i rusz rzucali w jego pole karne płonące race, jedna z nich trafiła bramkarza w nogę. Prowadzący spotkanie sędzia Szymon Marciniak – najlepszy polski arbiter, człowiek, który będzie prowadził mecze w trakcie finałów Euro 2016 – nie przerywał jednak meczu. Dochodziło do takich sytuacji, że piłkarze kontynuowali grę, mimo iż widzowie i telewidzowie z powodu dymu nie widzieli co się dzieje na boisku, a w polu karnym Malarza leżało po kilkanaście płonących rac.

PZPN pod wodzą Zbigniewa Bońka wiele robił żeby zbudować prestiż Pucharu Polski. Ustanowiono, że finał będzie się odbywał na Stadionie Narodowym, zawsze 2 maja – w święto flagi. Jednocześnie to jednak Boniek pośrednio jest odpowiedzialny za to, co wydarzyło się w poniedziałkowe popołudnie. To Boniek wielokrotnie robił umizgi w kierunku kibiców, dla których mecz jest wydarzeniem co najwyżej trzecioplanowym. Już po zeszłorocznym finale Pucharu, który także był przerywany z powodu dymu i braku widoczności chwalił kibiców. Tymczasem – generalizując, ale inaczej się nie da – kolejny raz okazało się, że kibice, którzy dostali palec – pochwały za racowiska, przymykanie oka na pirotechnikę, która przecież na imprezach masowych jest zakazana – będą chcieli rękę.

 

Finał był smutny jednak nie tylko ze względu na kibiców – to co się działo na boisku również nie stanowiło dobrej reklamy polskiej piłki. Piłkarze obu drużyn oddali zaledwie cztery celne strzały. Tylko jeden z nich – Aleksandara Prijovivia w 69. minucie – wpadł do siatki. Przez pozostały czas piłkarze obu zespołów skupiali się niemal wyłącznie na walce. Szkoda, że byli tak nią pochłonięci, że zapomnieli o tym, iż należałoby jeszcze grać w piłkę. Bo jednak po to kibice w ogóle pofatygowali się na stadion. Przynajmniej kibice Legii, bo tym z Poznania chodziło bardziej o zaznaczenie swojej obecności przerywając spotkanie.

Zaskakująco mało pokazali ci, od których najwięcej wypadałoby oczekiwać. Gdy w pewnym momencie na stadionowym telebimie pokazano twarz selekcjonera Adama Nawałki, nie można się było dziwić głębokiemu zatroskaniu, widocznemu na pierwszy rzut oka. Karol Linetty, którego talentu Nawałka jest olbrzymim zwolennikiem dał się zapamiętać tylko dlatego, że to on – niczym junior – w zamieszaniu podbramkowym zagrał piłkę w kierunku własnej bramki, zamiast wybić ją jak najdalej w trybuny. Z tego prezentu skorzystał właśnie Prijović. Poza tą „asystą” Linetty był całkowicie niewidoczny.

Niewiele lepiej prezentowali się jednak piłkarze z Legii, których niedługo do Francji na mistrzostwa weźmie Nawałka. Tomasz Jodłowiec, który wrócił po dłuższej przerwie (kontuzja a natychmiast po powrocie pauza za kartki w lidze) nie potrafił wpłynąć na to, by Legia narzuciła swój styl gry, by mecz toczył się pod jej dyktando. Nie pomagał mu w tym Ariel Borysiuk, którego występ można nazwać dyskretnym. Artur Jędrzejczyk wielokrotnie w lidze pokazywał się znacznie lepszej strony niż w poniedziałek na Stadionie Narodowym. Nawałka może być zadowolony właściwie tylko z postawy Michała Pazdana, który – szczególnie w pierwszej połowie – był najlepszy na boisku. Przerywał chaotyczne próby ataków Lecha, całkowicie z gry wyłączył Dawida Kownackiego, który nie miał ani jednej okazji do strzelenia gola.

Legia sięgnęła po 18. Puchar i nie ma sobie pod tym względem równych na krajowym podwórku. Drugi w klasyfikacji wszech czasów Górnik Zabrze po trofeum sięgał zaledwie sześciokrotnie. Lech miał szansę doścignąć klub z Zabrza, ale w tym słabym meczu okazał się jeszcze słabszy od chaotycznej Legii. A i tak ma mnóstwo szczęścia, że nie przegrał tego spotkania przez walkower.

Komentarz Stefana Szczepłka:

Bramkarz Legii Warszawa Arkadiusz Malarz powinien po tym meczu podać organizatora – czyli PZPN – do sądu. Za narażanie jego i zdrowia i życia. W drugiej połowie kibice Lecha co i rusz rzucali w jego pole karne płonące race, jedna z nich trafiła bramkarza w nogę. Prowadzący spotkanie sędzia Szymon Marciniak – najlepszy polski arbiter, człowiek, który będzie prowadził mecze w trakcie finałów Euro 2016 – nie przerywał jednak meczu. Dochodziło do takich sytuacji, że piłkarze kontynuowali grę, mimo iż widzowie i telewidzowie z powodu dymu nie widzieli co się dzieje na boisku, a w polu karnym Malarza leżało po kilkanaście płonących rac.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową
Sport
Paryż 2024. Kim jest Katarzyna Niewiadoma, polska nadzieja na medal igrzysk olimpijskich
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sport
Igrzyska w Paryżu w mętnej wodzie. Sekwana wciąż jest brudna