Oto bowiem reakcja łańcuchowa dezintegracji frontu wymierzonego przeciw Kaczyńskiemu następuje raptem nazajutrz po jego ważnym sukcesie. Nie rozstrzygając, czy rząd Morawieckiego ma szansę, czy nie, jasne jest, że Kaczyński usunął z niego twarze, które były żywymi celami PO i Nowoczesnej i zmusił opozycyjne partie do przebudowy narracji.

O tym, jak trudne to zadanie, świadczyły mało konkretne i niezdecydowane reakcje głównych antagonistów po ogłoszeniu składu rządu. Ale to nic wobec tego, co wydarzyło się dzień później. Przegrane głosowanie nad skierowaniem do prac w komisji projektu liberalizującego aborcję wywołało trzęsienie ziemi. W jego skutku Platforma odcięła sobie prawe skrzydło wyrzucając z partii trójkę ważnych posłów, a w Nowoczesnej zmaterializował się (oczekiwany) jawny bunt trójki posłów, którzy zawiesili członkostwo w partii.

Główni winowajcy? Liderzy Platformy i Nowoczesnej, którzy przegrali klasyczne kryterium aborcyjne (klasyczne, bo przecież regularnie się powtarza), które zmusza do skonfrontowania osobistych wyborów sumienia z politycznym praxis. Czy dało się uniknąć porażki? Oczywiście, trzeba było jednak rutyny, lub dłuższej refleksji, by znaleźć ścieżkę pogodzenia pozornie skonfliktowanych ścieżek. Niestety mleko się wylało. Opozycja poniosła nie tylko straty wizerunkowe (oczywiste spadki w sondażach) ale i personalne. Zamiast się konsolidować wpadła w spiralę dezintegracji, z której wyjść będzie bardzo ciężko. Czy jest na to szansa? Tak, ale trzeba znaleźć nowe punkty odniesienia, co wobec coraz sympatyczniejszej maski PiS będzie bardzo trudne. Mam wrażenie, że to co jeszcze wczoraj było tylko (sic!) pilną potrzebą znalezienia nowej narracji, dziś rośnie do potęgi. Nowoczesna z pewnością wyzwaniu nie sprosta. A Platforma? Widzę coraz mniejsze szanse.