Po kilku miesiącach intensywnego politycznego boksowania z zaufania społecznego do Trybunału pozostały strzępy. Spór podzielił polityków, opinię publiczną i środowiska prawnicze. Wykopany rów podziału robi się coraz głębszy, a wyjście z labiryntu prawniczych interpretacji, opinii wydaje się coraz mniej prawdopodobne.
A nawet jeśli – zakładając to teoretycznie – któraś ze stron w końcu wygra spór o skład TK lub dojdzie do kompromisu, Trybunał już nigdy nie będzie taki sam. Bo jego autorytet jako jednej z najważniejszych instytucji państwa, która powinna się cieszyć bezsprzecznym zaufaniem obywateli, legł w gruzach i ciężko będzie go odbudować. Oznacza to, że przyszłe wyroki zostaną naznaczone polityczną skazą braku bezstronności i tak będą odbierane przez część społeczeństwa. Taka sytuacja jest nie do zaakceptowania na dłuższą metę również politycznie. Jest niebezpieczna dla państwa, gdyż społeczny brak zaufania do wyroków konstytucyjnego sądu uderza w jego fundamenty.
W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem wydaje się reforma TK, tak aby zabezpieczyć go w przyszłości przed politycznymi pułapkami. Czy obecny rząd, parlament i prezydenta stać na przeprowadzenie takiej ponadpolitycznej reformy? To pytanie otwarte.
Reforma wydaje się niezbędna, im szybciej nastąpi, tym lepiej. Zanim jednak Trybunał zacznie się budować od nowa, warto sięgnąć w przeszłość, dokonując swoistej psychoanalizy. Bo powodów obecnego kryzysu należy szukać w przeszłości – i dalekiej, i bliższej. Dużą rolę w upadku tej instytucji odegrała nie tylko oczywista chęć politycznego podporządkowania sobie TK czy uzyskania na niego wpływu przez każdą opcję, która była u władzy, ale również wygórowane ambicje i pycha osób, które zasiadły w Trybunale.
Po Safjanie jazda w dół
„Dobra jakość", zarówno w sensie orzeczniczym, jak i klarowności poczynań części sędziów, zakończyła się wraz z odejściem w stan spoczynku sędziego i prezesa TK prof. Marka Safjana – taką opinię można usłyszeć od ludzi, którzy byli związani z Trybunałem w przeszłości. Prof. Safjan, w odróżnieniu od późniejszych prezesów, spajał tę instytucję swoim autorytetem, zarówno merytorycznie, jak i organizacyjnie. A sędziowie wydający wyroki nie byli wolnymi elektronami ze skłonnościami do budowania własnych królestw orzeczniczych wokół spraw, w których akurat się specjalizowali i w których ciężko było znaleźć merytorycznego przeciwnika wśród innych sędziów. Bo przecież trudno np. profesorowi filozofii prawa dyskutować jak równy z równym z karnistą o sprawie z prawa karnego, co więcej, przekonać go do swoich racji.