Ratownicy górscy walczą o wyższe wynagrodzenia. Podczas niedawnej wizyty Beaty Szydło na Podhalu zwracali uwagę na to, że choć w pracy ryzykują życie, za otrzymywane pieniądze nie są w stanie utrzymać rodzin. Przeciętne wynagrodzenie goprowca to 2300 zł na rękę, toprowca – z uwagi na pracę w warunkach wysokogórskich – 3300 zł.
– To średnie wynagrodzenie. Początkujący ratownik zarabia znacznie mniej – mówi Jacek Dębicki, naczelnik GOPR (obejmuje wszystkie pasma górskie poza Tatrami). W TOPR najniższa pensja to 2500 zł.
Zarówno TOPR, jak i GOPR to służby oparte głównie na ochotnikach, ale zatrudniani są także zawodowcy. – Mamy problem z obsadzeniem wakatów. W tym roku z karkonoskiej grupy GOPR odeszła blisko połowa pracowników. Ratownicy pracują do czasu, aż nie założą rodziny. Potem tłumaczą, że choć ta praca jest ich pasją, ich potrzeby wzrosły i muszą poszukać lepiej płatnego zajęcia – tłumaczy Dębicki. Dodaje, że to ogromna strata, bo wyszkolenie jednego ratownika kosztuje około 25 tys. zł.
Ratownicy wielokrotnie zwracali się do MSWiA, posłów oraz Rady ds. Ratownictwa z prośbą o urealnienie zarobków. – Od półtora roku wszyscy są głusi – mówi Dębicki.
TOPR próbuje łatać dziury we własnym zakresie. – Rozumiejąc ograniczenia, w tym roku zwróciliśmy się do MSWiA z prośbą o zgodę na przesunięcia środków, które są w tym roku już zaplanowane, z zakupu ekwipunku i sprzętu na wynagrodzenia. Na sprzęt mamy deklaracje wsparcia od sponsorów i innych źródeł – tłumaczy Jan Krzysztof, naczelnik TOPR.