O nietypowej sprawie pisze "Detroit Metro Times". W pozwie, złożonym w zeszłym roku do sądu federalnego, uczniowie prezentowali m.in. co mają na myśli, wskazując na "dysfunkcyjność" szkoły. Wskazali na zatłoczone klasy, brak podręczników i podstawowych materiałów dydaktycznych, niekwykwalifikowany personel, przeciekające dachy, wybite okna i pleśń w szkolnych salach, zanieczyszczoną wodę, szczury, brak długopisów, papieru - nie tylko tego do pisania, ale też toaletowego - oraz mróz w szkolnych obiektach przy utrzymujących się na zewnątrz niskich temperaturach.
Ponadto uczniowie jako metody nauczania wskazywali np. "rzucanie w nich książką w nadziei, że czegoś się nauczą" czy zapędzanie ich do klas by oglądali filmy. Jeden z uczniów powiedział, że jego sukcesem edukacyjnym jest nauczenie się na pamięć w liceum dialogów z disney'owskiej "Krainy lodu". W pozwie znalazł się też przykład ucznia z ósmej klasy, który przez miesiąc musiał uczyć swoich o rok młodszych kolegów, bo szkoła nie była w stanie znaleźć nauczyciela.
Uczęszczający na lekcje nie są uczeni, a "przechowywani przez siedem godzin dziennie" w "niebezpiecznym, poniżającym i chaotycznym środowisku", które "szkołą jest tylko z nazwy". "Detroit Metro Times" zauważa, że w placówkach publicznych uczą się głównie osoby z biedniejszych rodzin. Efektem ich edukacji jest fakt, że prawie 99 proc. absolwentów nie jest w stanie wykazać się biegłością z zakresu podstawowych przedmiotów.
W odpowiedzi na pozew władze Michigan stwierdziły, że 14. poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych nie zawiera państwowych gwarancji do nauki pisania i czytania.
W zeszłym tygodniu zdanie stanu podzielił sędzia Stephen Murphy. Umiejętność czytania i pisania jest ważna, to prawda - przyznał sędzia. Ale uczniowie nie mają prawa dostępu do nauki. Jedyne, co musi zapewnić państwo, to upewnić się, że szkoły działają. To smutne, jeśli nie są w stanie dobrze kształcić swoich uczniów, ale "dostęp do umiejętności czytania i pisania" nie jest "prawem podstawowym".