Zlekceważenie znaku stop przed przejazdem kolejowym i prędkość miały doprowadzić do wypadku samochodu Służby Ochrony Państwa (SOP) w woj. kujawsko-pomorskim – wynika z nieoficjalnych informacji „Rzeczpospolitej" pochodzących ze źródeł służb.
– Oprócz prawa jazdy kierowca miał upoważnienie do prowadzenia pojazdów służbowych – mówi nam Anna Gdula-Bomba, rzeczniczka SOP.
„Rzeczpospolita" poznała kulisy wypadku, który wydarzył się w niedzielę wieczorem we wsi Wielkie Gacno koło Cekcyna. Skodą octavią czworo funkcjonariuszy SOP – trzech mężczyzn oraz kobieta – jechało na szkolenie. Do wypadku doszło, gdy samochód zbliżył się do niestrzeżonego przejazdu kolejowego, przed którym znajdował się znak „stop". Według naszych źródeł kierowca zamiast się zatrzymać i ruszyć z jedynki, miał przycisnąć gaz, jakby chciał szybko przejechać przez przejazd.
– Samochód wybiło na torach, wypadł z drogi i rzuciło go do rowu. Tak przejechał kilkanaście metrów, po czym wywrócił się na dach – twierdzi nasz rozmówca. – Dachowanie wskazuje na znaczną prędkość auta – dodaje.
Jeśli ten wstępny scenariusz się potwierdzi, kierowcę najpewniej czeka zarzut spowodowania wypadku na skutek niezachowania ostrożności.
Policja bada przyczyny
Policja na razie oszczędnie mówi o zdarzeniu.
– Trwają ustalenia dotyczące wypadku. Jest za wcześnie, by wypowiadać się o przyczynach – mówi „Rzeczpospolitej" Bartosz Wiese, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Tucholi.
Wiadomo, że kierowca był trzeźwy, a cała czwórka trafiła do szpitala. – Ich życie nie jest zagrożone – zapewnia rzeczniczka SOP. Jeden poszkodowany opuścił szpital, kolejni uczynią to niebawem.
Jednak według naszych informacji jeden z pasażerów doznał uszkodzenia kręgu, ma więc obrażenia, których nie sposób uznać za błahe.
Prowadzący skodę, jak i pasażerowie to funkcjonariusze SOP, którzy – jak twierdzi rzeczniczka – „wykonują na co dzień zadania analityczne i nie zajmują się ochroną osób". Według naszej wiedzy zajmują się przygotowaniem ochronnym w SOP – sprawdzają teren, analizują zagrożenia.
– Rutynowo w takich przypadkach pojazdem kieruje jeden z uczestników podróży, a nie specjalnie delegowany kierowca – wyjaśnia Anna Gdula-Bomba.
Kolejny wypadek służb
Obecny wypadek jest kolejnym z udziałem samochodu służby, której zadaniem jest ochrona ważnych osób w państwie. Przed zmianą nazwy – jeszcze pod szyldem BOR – mniej lub bardziej groźnych drogowych zdarzeń było więcej. Największym echem odbił się wypadek w Oświęcimiu (w lutym 2017 r.) limuzyny przewożącej ówczesną premier Beatę Szydło. Za winnego prokuratura uznała kierowcę seicento, który miał wykonać nagły manewr – ten jednak się nie przyznaje. Budzącą kontrowersje sprawę oceni sąd.
Głośno było również o wybuchu opony w limuzynie przewożącej prezydenta Andrzeja Dudę pod Opolem (tu wyjątkowe umiejętności kierowcy sprawiły, że nikt nie doznał szwanku).
Wywołane w 2017 r. do odpowiedzi MSWiA twierdziło, że wypadków i kolizji za czasów obecnego rządu jest mniej niż za poprzedników. W ciągu ośmiu lat rządów PO–PSL doszło do 60 kolizji z udziałem pojazdów BOR (z tego blisko połowa przy transporcie VIP-ów) – podał w Sejmie w 2017 r. Jarosław Zieliński, wiceszef MSWiA. Dla porównania w latach 2015–2016 drogowych zdarzeń było 48, i tylko dwa z udziałem osób ochranianych.
Ale wypadku BOR tej rangi co zdarzenie z udziałem premier Szydło dotąd nie było.
Jednak nieoficjalnie oficerowie byłego BOR twierdzą, że poziom wyszkolenia i umiejętności kierowców tej służby się pogorszyły. – Kiedyś za kierownicę floty BOR mogły siadać tylko osoby, które miały talent do jazdy, i żeby jeździć jakimkolwiek autem z floty BOR, trzeba było mieć specjalne wewnętrzne przeszkolenia. Dziś obniżono wymogi wobec kierowców – twierdzi jeden z oficerów. – Co prawda VIP-ów mogą przewozić nadal tylko kierowcy mający tzw. wkładkę, czyli specjalne uprawnienia do przewozu. Ale inne samochody floty każdy mający zwykłe prawo jazdy kat. B może brać i nimi jeździć – dodaje. ©?