Brązowy medal polskich siatkarzy w Lidze Narodów to dopiero wstęp do tego co najważniejsze. W sierpniu (9–11) w Gdańsku trzeba wygrać turniej kwalifikacyjny, by zapewnić sobie już w tym roku prawo startu w igrzyskach w Tokio.
Vital Heynen nie pozostawia cienia wątpliwości, że ten właśnie krótki, trzydniowy, turniej jest dla niego priorytetem. Nie wrześniowe mistrzostwa Europy, nie Puchar Świata, który rozpocznie się po mistrzostwach, tylko te trzy mecze w Ergo Arenie z Tunezją, Francją i Słowenią. Zwycięzca bierze wszystko, prawdopodobnie decydujące będzie spotkanie Polaków z Francuzami, ale nie wolno lekceważyć Słoweńców, bo już kilka razy pokazali nam, że to się źle kończy.
W Chicago były piękne zwycięstwa nad Brazylią i Iranem, porażką z Rosją i kolejna wygrana z grającymi w najmocniejszym składzie canarinhos. I to wszystko w czasie, gdy nasza pierwsza reprezentacja przygotowywała się w Zakopanem do olimpijskich kwalifikacji.
Może robić, co chce
Vital Heynen przyleciał do Chicago na kilka godzin przed pierwszym meczem z Brazylią, by odlecieć przed drugim, w którym stawką był brązowy medal. Belg przyzwyczaił już wszystkich do swych nietypowych zachowań, ale dopóki ma sukcesy, może robić, co chce.
– Niewątpliwym sukcesem Heynena jest to, że otworzył kadrę. Dał pograć wszystkim, którzy jego zdaniem na to zasługują. I okazało się, że mamy naprawdę znakomite zaplecze. Byłem zachwycony grą Polaków w Chicago i tym, jak się zachowują. Ograć dwa razy Brazylię na takim turnieju, w takim składzie? To nie mieści się w głowie – mówi „Rzeczpospolitej" Ryszard Bosek, złoty medalista olimpijski i mistrz świata w legendarnej drużynie Huberta Jerzego Wagnera.