Skąd ten pomysł?
Zrodził u jednego z założycieli Polskiej Ligi Siatkówki, Artura Popki. Kiełkował kilka lat, a teraz się stworzyła luka, po skróceniu poprzedniego sezonu. Jest to turniej głównie dla siatkarzy halowych, którzy dzięki formule czterech na czterech mogą prezentować swoje walory – nie ma takiego pola do popisu dla typowych „plażowiczów”. Jak widać wszystkie drużyny się dobrze bawią. Turnieje eliminacyjne zostały zaplanowane w Krakowie i Warszawie, a finał w Gdańsku. Podzieliliśmy uczestników geograficznie, żeby każdy miał jak najkrótszą drogę do pokonania. Jeśli ktoś odpadł w eliminacjach, to jego zaangażowanie skończyło się po jednym dniu. Nie jest to bardzo uciążliwe.
Długo trzeba było namawiać kluby do uczestnictwa i przerwania typowych przygotowań do sezonu halowego?
Żyjemy w takim momencie, że raczej wszyscy rozsądnie myślący chcą się pokazywać kibicom, a także w telewizji i podjęli to wyzwanie. Meczów na żywo nie ma ostatnio za dużo, a my stworzyliśmy taką możliwość, z czego wiele drużyn skorzystało. Jedni podeszli do tego z większym entuzjazmem, a inni z mniejszym. Tak to jest z nowymi pomysłami, że nie wszystkie muszą przypaść do gustu, ale ważne jest, że coś robimy, chcemy się pokazywać ludziom.
Zdradzi pan, kto miał w sobie największy entuzjazm?