Po trzech setach i bloku na Mariuszu Wlazlym wszystko już było jasne. Zaksa po wygranej w pierwszym meczu na terenie rywala za trzy punkty (3:0) musiała u siebie wygrać tylko dwa sety, by świętować sukces. I tak też się stało, choć początek drugiego finałowego spotkania wcale tego nie zapowiadał.
Philippe Blain, trener Skry zapowiadał twardą walkę w rewanżowym meczu i tak było. Siatkarze z Bełchatowa bombardowali gospodarzy serwisem i wygrali pierwszą partię dość pewnie. W drugiej prowadzili 18:13 i wydawało się, że w takiej formie są w stanie wygrać za trzy punkty i doprowadzić do złotego seta, granego do 15.
Ale Zaksa dowodzona przez nowego trenera polskiej reprezentacji, Ferdinando De Giorgiego zaczęła punkt po punkcie odrabiać straty. Dopięła swego, odrobiła co traciła i nie dała już sobie wyrwać wygranej w tej partii.
W tej sytuacji Skra, by pozostać w grze musiała trzeciego seta rozstrzygnąć na swoją korzyść. Walka była zacięta do końca, choć Zaksa prowadziła 7:3 i 22:19. Ale goście bili się o każdy punkt i gdy zaczęli odwracać losy tej siatkarskiej bitwy, najpierw doprowadzając do remisu, a chwilę później wychodząc na prowadzenie (głównie za sprawą Mariusza Wlazłego) wydawało się, że wszystko jeszcze możliwe.
Tak się jednak nie stało. Obowiązująca przez lata prawda, mówiąca, że kto ma Wlazłego ten wygrywa, tym razem się nie sprawdziła. W ostatniej akcji tego spotkania atakujący Skry został zablokowany i choć mecz jeszcze trwał, kibice Zaksy mogli zaczynać świętowanie.