We wtorek Sejm ekspresowo rozpoczął prace nad nową ustawą o Sądzie Najwyższym, formalnie autorstwa posłów PiS. Prezydent Andrzej Duda oświadczył publicznie, że potrzebna jest jego reforma, ale przeprowadzona mądrze i spokojnie. I zagroził, że nie podpisze ustawy o SN, jeżeli Sejm nie uchwali jego projektu zmieniającego wybór członków KRS. Ma to ukrócić opinie, że KRS jest upartyjniona przez jedno ugrupowanie. Członków nowej KRS wybierać ma Sejm większością 3/5 głosów. To wymaga zaś poparcia części opozycji. Obecnie PiS ma gwarantowane nieco ponad połowę głosów.
KRS opóźni czystkę
Z kolei przed posiedzeniem Sejmu wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł – najwyraźniej na skutek szerokiego sprzeciwu wobec zmian – zapowiedział wniesienie dwóch poprawek. Po pierwsze to Krajowa Rada Sądownictwa, a nie minister sprawiedliwości, będzie decydować, którzy sędziowie SN nie przejdą automatycznie w stan spoczynku. Po drugie to Rada, a nie minister, wyda zgodę na pracę sędziego po przekroczeniu wieku emerytalnego.
Zgodnie z projektem dzień po wejściu w życie ustawy (co ma nastąpić po 14 dniach od ogłoszenia), 84 sędziów SN ma przejść w stan spoczynku, z wyjątkiem tych, którzy zostaną zatrzymani, jak napisano w projekcie, aby zapewnić ciągłość pracy SN. Pierwotnie miał o tym decydować osobiście i natychmiast minister sprawiedliwości. Jeśli będzie o tym decydować KRS, nastąpi to później. W nowym składzie Rada zacznie działać najwcześniej na przełomie września i października. Skąd ta data? Otóż dopiero co uchwalona nowela ustawy o KRS czeka na na podpis prezydenta. Wejdzie w życie po upływie 14 dni od dnia ogłoszenia, co nastąpi najwcześniej w sierpniu. Po upływie kolejnych 30 dni – a więc we wrześniu – wygasną mandaty obecnych 15 członków KRS wybranych przez środowiska sędziowskie oraz czterech posłów i dwóch senatorów. Wybór nowych członków zabierze kolejne 30 dni – teraz jeszcze prezydent Duda złożył projekt w tej sprawie. Od jego uchwalenia uzależnił podpisanie nowej ustawy o Sądzie Najwyższym.
Podczas wtorkowej debaty w Sejmie nie tylko opozycja nie zostawiła na nim suchej nitki.
Burzliwa debata
Małgorzata Gersdorf, pierwszy prezes SN nazwała go „bezprecedensowym atakiem na wymiar sprawiedliwości".