Kiedy sędzia, choćby z przesadą, broni stanowiska, z którym się nie zgadzam, czuję respekt dla jego decyzji, a nawet błędu. Ta profesja także dopuszcza błędy. Ale sędzia, wchodząc na polityczną ścieżkę, choćby ubrany w szaty prawnicze, naraża swój status na szwank.

Można mieć szereg zastrzeżeń do reformy, z czasem może się okazać, że nie była potrzebna w takim zakresie. Wina, że do niej doszło, nie jest jednak po jednej stronie.

Sporo racji ma Małgorzata Gersdorf, pierwsza prezes SN, w pierwszej części zdania, że „od początku tzw. dobrej zmiany wiodącym celem działań podejmowanych przez władzę jest wymiana kadrowa, a nie dobro społeczeństwa i wymiaru sprawiedliwości" („Rzeczpospolita" z 29 maja br.), ale już nie w drugiej. Nie ma na to dowodu. Przeciwnie, poszczególni sędziowie pokazali, że nie liczą się z dobrem wymiaru sprawiedliwości, dlatego niezbędne są zmiany, a jednym z narzędzi jest odświeżenie kadr. Może się zresztą okazać, że nie tylko przez awanse, ale przyjęcie wielu nowych prawników do zawodu. Teraz przypomina on raczej zdyscyplinowany zastęp, a nie grupę niezależnych osób wyrażających własne zdanie w sprawach obywatelskich (bo w kwestiach prawnych ta masowa jednomyślność jest niewiarygodna).

Pewnie PiS obawiał się tego sędziowskiego monolitu (wspartego z Brukseli), a zasklepiona w jednomyślności władza i korporacja sędziowska tych obaw nie rozwiewała, dając się ponieść dyżurnym sędziowskim rozgrywaczom, balansującym na granicy polityki. Jakby zapomnieli, że na politykę nie ma miejsca w tym zawodzie. Czas rozstać się z tą wizją i tymi graczami. To jest zadanie także dla sędziowskiego środowiska. Im prędzej odrzuci parawan jednomyślności, tym szybciej zbuduje zaufanie w społeczeństwie.