Poznańska prokurator prowadząca śledztwo w sprawie śmierci Igora Stachowiaka na wrocławskim komisariacie miała odczyt z użycia paralizatora już w sierpniu 2016 r. – wynika z nieoficjalnych informacji „Rzeczpospolitej".
Do dzisiaj nikt w tej sprawie nie usłyszał zarzutów – nie ma ich policjant, który raził prądem 25-latka, ani funkcjonariusze, którzy nie przerwali tortur. Dlaczego? Prokuratura przekonuje, że prowadzi „szereg czynności dowodowych", by wszechstronnie wyjaśnić sprawę.
Eksperci są zgodni: Łukasz Rz., który użył paralizatora wobec bezbronnego mężczyzny, dawno powinien usłyszeć zarzuty i zostać wyrzucony.
– Nagranie jest porażające, policjant zachowywał się wręcz sadystycznie i ewidentnie przekroczył kompetencje, bo użył paralizatora w sytuacji, która tego zabrania – mówi Kazimierz Olejnik, były zastępca prokuratora generalnego, dziś w stanie spoczynku. – Materiał dowodowy był w tym zakresie od początku oczywisty – podkreśla.
Stachowiaka zatrzymano 15 maja 2016 r., trafił na komisariat Wrocław-Stare Miasto, zmarł po pięciu godzinach. Nagranie pokazujące, jak mężczyzna był traktowany, ujawnił TVN. Dopiero po pokazaniu filmu opinii publicznej wobec Łukasza Rz. wszczęto procedurę zwolnienia ze służby, a w policji ruszyły „dyscyplinarki".