W codziennej narracji (to teraz modne słowo zastępujące kilka innych) wzrost produkcji oceniamy jako stan pożądany. Chwalebny wręcz. Świadectwo kreatywności i innowacyjności. Źródło bogacenia się zarówno producentów, jak i konsumujących produkty. Przy tym stare pojęcia nabierają nowych znaczeń. Do takich należy „produkt". Kiedyś – efekt działalności produkcyjnej rozumianej jako wytwarzanie nowych dóbr materialnych. Rzeczy, po prostu. Dziś produktem jest kredyt bankowy, operacja wyrostka robaczkowego, polisa ubezpieczeniowa, weekend w Międzyzdrojach all inclusive, opcja nabycia czegoś lub przekształcenia czegoś innego. Z dokonań naszej legislatywy łatwo wywnioskować, że także działalność prawotwórczą klasa polityczna traktuje jako produkcyjną. Działalność, której zwieńczeniem jest produkt normatywny. Na życiowe bolączki, na społeczne niepokoje, na ograniczenie jednych zjawisk, a pobudzenie innych – produkt normatywny.

Zajrzyjmy do Dziennika Ustaw. W tym roku do dnia tworzenia tego tekstu opublikowano w  nim 1743 akty prawne. Rok temu było ich 1995, a pięć lat temu 1776. W 2005  – 2260. Dla porównania:  1989 r. – 450 aktów, a w 1990 – 547. „Narodowy produkt normatywny" rośnie. Dla nikogo rozsądnego nie jest to jednak powód do chwały. Produkcja kolejnych przepisów nie wymaga szczególnego instrumentarium, poza wiarą, że za ich pomocą można poradzić sobie ze wszystkim tym, z czym poradzić nie umiemy sobie w inny sposób. Tak jak prosta czynność radosnego drukowania pieniędzy prowadzi do inflacji, tak drukowanie kolejnych paragrafów powoduje i pogłębia inflację prawa. U progu nowego politycznego rozdania warto tę oczywistość przypominać.

Starożytni powiadali, że ignorantia iuris nocet (nieznajomość prawa szkodzi). Jak tu jednak żyć spokojnie, jak sprostać postulatowi znajomości prawa ma zwykły obywatel, jeśli statystycznie dziennie przybywa pięć nowych regulacji prawnych, o Brukseli nie wspominając? Po otwarciach i deregulacjach prawników ci u nas dostatek, albo i nadpodaż, ale i fachowcy toną w tym oceanie.  Rzecz jasna, nikt rozsądny nie deprecjonuje znaczenia prawa w demokratycznym państwie i społeczeństwie obywatelskim. Jednocześnie trafny jest pogląd o niskiej świadomości prawnej Polaków. Trzeba zatem działań, które tę świadomość wzbogacą. Potrzebna jest edukacja prawna od najmłodszych lat. Coś drgnęło, a samorządy zawodowe prawników aktywnie włączają się w tę działalność. Radcy prawni od lat zabiegają o uregulowanie rynku usług prawniczych, w tym również pomocy prawnej dla ubogich. I tu pojawiła się „jaskółka" w postaci ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej i edukacji prawnej. O zainteresowaniu systemem nieodpłatnej pomocy prawnej niech świadczy fakt, że deklarację uczestnictwa zgłosiło blisko 3 tys. radców prawnych. Jak system sprawdzi się w praktyce, obserwować będziemy w ciągu przyszłego roku.

Wracając do narracji. Otóż jest taka narracja, że jak przepisy „nie chcą" oddziaływać w oczekiwany sposób, to winni są prawnicy. Nie wiem, ilu prawników zasiada w nowym Sejmie i Senacie, wiem, że było ich niewielu w minionej kadencji. Panowie i Panie Posłowie i Senatorowie, twórzcie dobre prawo. Praktycy, samorządy zawodowe nie odmówią rzetelnej konsultacji. A „narodowy produkt normatywny" niech pozostanie jedynie litentia poetica felietonisty.

Autor jest wiceprezesem Krajowej Rady Radców Prawnych