Rz: Do czasu przejęcia władzy w prokuraturze przez Zbigniewa Ziobro był pan prokuratorem Prokuratury Generalnej. Po zmianach trafił pan do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów. Dobrze się pracuje na tzw. pierwszej linii?
Krzysztof Parchimowicz, prokurator: Zawsze w nowej sytuacji staram się dostrzec jej wady i zalety. Niewątpliwą zaletą jest możliwość prowadzenia własnych czynności dowodowych i atmosfera sali sądu pierwszej instancji. Zawsze miałem dobry kontakt z ludźmi, choć się nie przymilam stronom i świadkom. Niezmiennie bezcenne jest zdziwienie przeciwników procesowych, gdy nie sprzeciwiam się ich wnioskom, a nawet je wspieram. Nigdy natomiast nie pogodzę z warunkami na Mokotowie: brudne ściany, zaduch, zagracone korytarze i pokoje, akta leżące w stertach na podłodze. Koleżanki i kolegów, którzy mówią, że „tu zawsze tak było" przekonuję, iż poza Mokotowem istnieje inny, lepszy świat.
Warunki uległy pogorszeniu?
Tak, jest bardzo ciężko. Pracujemy w warunkach dużych braków kadrowych i nieustannej rotacji kadrowej. Mokotowska policja ma podobne problemy. Postępowanie przygotowawcze zostało tak sformalizowane, że akta w ok. 50–70 proc. składają się z dokumentów, które nie zawierają informacji o przestępstwie albo o jego sprawcy. Terminy procesowe nie uległy zmianom od kilkudziesięciu lat, mimo że w postępowaniu przygotowawczym wiele czynności wykonuje sąd, szwankuje doręczanie pism procesowych, poszukiwanie biegłych trwa tygodniami, a nawet miesiącami. Ustawodawca jedynie prokuratorowi generalnemu przedłużył dwukrotnie termin na wniesienie niekorzystnych dla oskarżonych kasacji lub uchylenie niezasadnego postanowienia prokuratora. Obecnie PG ma rok na podjęcie tego rodzaju decyzji. Trudno nie wspomnieć o szalejącej inflacji prawa i prawie powielaczowym, czyli różnego rodzaju wytycznych przełożonych, wiążących interpretacji przepisów.
Pana degradacja do rejonu to odwet? Za co?