Nie łudzę się, że hejterska wolnoamerykanka z czasu kampanii wyborczej skończy się 13 października. Kampanie trwają właściwie na okrągło. Broń raz użyta bywa używana do wyczerpania, aż przestanie być skuteczna. Hejt, zwłaszcza ten masowy, jest przecież elementem politycznej czy ideologicznej walki. Wolnoamerykanka jest zaś tam, gdzie prawo szwankuje. A że szwankuje, świadczy choćby to, że w najostrzejszej i jednej z najważniejszych kampanii nie ma wyborczych procesów. Dlaczego? Bo sądy by nie nadążyły. Niezależnie od tego, który obóz będzie rządził po wyborach, to jeśli weźmie pod uwagę elementarną powagę w debacie publicznej, a bez tego nie da się rządzić dobrze i demokratycznie, musi znaleźć skuteczne narzędzie na przyhamowanie mowy nienawiści.
Nawet orędownicy najszerszej wolności w internecie muszą przyznać, że ma ona granice, a te muszą być stawiane tam, gdzie naruszane są prawa innych. O ile indywidualne przypadki pomówień, zniewag można ścigać dotychczasowymi narzędziami prawnymi, średnio niestety skutecznymi, o tyle wobec ujawnionej w tej kampanii masowej „produkcji" hejtu jesteśmy raczej bezradni.
Czytaj także:
Mowa nienawiści: hejt powinien zaostrzyć karę
Działalność prasy jest prawnie regulowana, zresztą, jak pisałem tydzień temu, odpowiedzialność dziennikarzy jest stanowczo zbyt rygorystyczna, ale nie ma skutecznego prawa na zmasowany hejt, swego rodzaju przemysł pogardy dla przeciwników politycznych, ideowych i szerokich rzesz obywateli.