Nie trzeba mieć gruntownego socjologicznego wykształcenia, by dostrzec, że polskie społeczeństwo zmienia się, a w ślad za nim także rodzina i jej model. Składają się nań zagadnienia demograficzne (wielkość rodziny, jej forma i struktura), społeczne (rozumiane jako rodzaj i moc relacji członków rodziny) oraz ekonomiczne (sposób gospodarowania wspólnymi pieniędzmi i majątkiem). Być może jest nieco prawdy w powiedzeniu: miłość jest ślepa, a najlepszym okulistą jest małżeństwo. Warto bowiem odnotować, że o ile w latach 90. liczba zawieranych małżeństw wynosiła około 250 tys. rocznie, o tyle np. w 2013 r. jedynie 180 tys. W 2015 r. na każde 10 tys. istniejących małżeństw 75 zostało rozwiązanych na drodze sądowej, podczas gdy w 1990 r. takich przypadków było zaledwie 46.
Choć od mniej więcej trzech lat można zaobserwować nieznaczny wzrost liczby zawieranych małżeństw (w 2016 r. ok. 195 tys.), to jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, w 2016 r. rekordowo dużo dzieci urodziło się w Polsce w związkach pozamałżeńskich. W miastach co czwarte, a na wsi co piąte pochodzi ze związku nieformalnego. Liczby te systematycznie rosną. Jak wynika ze statystyk, na początku lat 90. dzieci pozamałżeńskich było ok. 6–7 proc., w 2000 r. ok. 12 proc., a w 2015 r. już ok. 25 proc.
Warto zauważyć, że jeszcze do niedawna związki nieformalne nazywane były w sposób, który wywoływał co najmniej pejoratywne skojarzenia, z pewnością także umniejszający wagę łączącej ludzi relacji. Niegdyś mówiliśmy o związkach na kocią łapę czy małżeństwach bez papierka, a potomstwo z nich zrodzone nazywano bękartami (dawniej i w ściśle określonych okolicznościach wynikających z królewskiego pochodzenia – także bastardami) czy dziećmi z nieprawego łoża.
Jak łatwo zauważyć, daleko idącej, o ile nie rewolucyjnej zmianie uległo zarówno polskie społeczeństwo i jego światopogląd, jak i język, którym się posługujemy, by opisać otaczającą rzeczywistość. Jak to możliwe, że zjawiska te umknęły uwagi ustawodawcy? Związki nieformalne mogą przybierać tyle form, ile jest samych zainteresowanych nimi par, począwszy od kohabitacji (wspólnego mieszkania) po tzw. LAT (living apart together), zwany także konkubinatem, czyli relacją niezwiązaną ze wspólnym zamieszkiwaniem. Przez związki typu tradycyjnego formowane przez osoby „po przejściach", niezainteresowane formalizowaniem kolejnej relacji po związki typu nowoczesnego (formowanego przez osoby bez żadnych uprzednich doświadczeń? małżeńskich). Ojcostwo dziecka spłodzonego w związku nieformalnym może być uznane jeszcze przed narodzinami, w sprawę może być też zaangażowany sąd, który mocą wydanego orzeczenia potwierdzi, iż dziecko pochodzi od tego, a nie innego mężczyzny. W razie rozpadu związku alimenty od rodzica, z którym małoletni nie mieszka, mogą być ustalone zgodnie przez rodziców w drodze umowy lub porozumienia wychowawczego, a gdy o zgodę trudniej – orzeczone przez sąd.
Wszystkie te relacje, sytuacje i okoliczności łączy jedno: ustawodawca nie traktuje stałego związku kobiety i mężczyzny jako sytuacji zbliżonej do małżeństwa, a dziecka zrodzonego z tej relacji nie postrzega jako pochodzącego z rodziny. Prawodawca nie wykazuje większego zainteresowania tym, jakie faktycznie relacje zachodzą między ludźmi, a tym samym nie otacza dostateczną opieką obywateli, którzy z rozmaitych względów nie zdecydowali się na zawarcie ślubu. Cóż, prawo niestety nie nadąża za życiem.