Staram się nie biegać za dużo - Sławomir Paruch o swojej pasji

Bieganie jest dla mnie swojego rodzaju modlitwą. Pozwala oderwać się od innych rzeczy, oczyścić umysł. To dla mnie wolność - mówi o swojej pasji Sławomir Paruch, radca prawny.

Aktualizacja: 11.09.2016 07:09 Publikacja: 11.09.2016 07:00

Staram się nie biegać za dużo - Sławomir Paruch o swojej pasji

Foto: materiały prasowe

Rz: W jakich biegach pan startuje?

Sławomir Paruch, radca prawny, partner w kancelarii Raczkowski Paruch: W zwykłych maratonach. Nie uważam tego za wyczyn. Przy moim trybie pracy muszę się ruszać.

Często pan trenuje?

Cztery, maksymalnie pięć razy w tygodniu. Czasami częściej, ale muszę się pilnować. Zazwyczaj pokonuję od 12 do 21 km, czasem trochę więcej, ale tylko raz na dwa–trzy miesiące. Dłuższych dystansów unikam.

Zabrzmiało to tak, jakby musiał się pan powstrzymywać od pokonania dłuższego dystansu.

Bo tak jest. Chciałoby się przebiec więcej, ale potem dłużej się regeneruję i trudno mi wykonywać obowiązki. Jeśli przebiegnę 12 km rano, nie czuję zmęczenia. Jestem wręcz naładowany energią. Jeśli jednak przebiegnę 21 km, czuję to. A po pokonaniu 30 km czy maratonu czuję to dość mocno.

Czy miewa pan zakwasy?

Rzadko, czasem po maratonie. Na przykład po przebiegnięciu maratonów w Tromso czy w Madrycie ledwo chodziłem. Trasa w Madrycie prowadziła przez wzniesienia, a ja jestem przyzwyczajony do biegania po płaskim terenie. Mieszkam na nizinie.

W jakich maratonach wziął pan ostatnio udział?

Ostatnio w kwietniu w Madrycie. Wcześniej w Pekinie, czy też Tromso w Norwegii. Ten maraton był szczególnie ciekawy. To jeden z nielicznych biegów, który choć odbywa się w nocy, to w promieniach słońca. Drugi taki maraton jest organizowany w Anchorage na Alasce. O innych nie słyszałem. Tromso leży za kołem podbiegunowym. W tym czasie w jedną z sobót na przełomie czerwca i lipca, w okresie dnia polarnego, najczęściej zaraz po letnim przesileniu, organizowany jest maraton. Rozpoczyna się o godz. 20.30. Choć metę przekroczyłem kilka minut po północy, wciąż było jasno jak w dzień.

Czym pan się kieruje, wybierając maratony?

To trochę taka turystyka maratońska. Wybieramy je wspólnie z żoną, która jest moim najlepszym i jedynym kibicem oraz obsługą techniczną jednocześnie. Przy okazji biegu zwiedzamy kawałek świata. Biegłem też w Berlinie, głównie ze względu na atmosferę. Tam maraton jest prawdziwym świętem. Organizatorzy twierdzą, że przy trasie kibicuje milion osób. Nawet gdyby ich było pół miliona, to i tak są tłumy. Uśmiechnięte i wiwatujące. W Warszawie kibiców jest garstka, a mieszkańców irytują utrudnienia w ruchu.

Tak, ale w stolicy, jeśli nie maraton, to masa krytyczna. Jeśli nie ma masy, to jest jakiś marsz, protest albo strajk.

Miasto powinno być przede wszystkim dla pieszych, potem rowerzystów, a dopiero w ostatniej kolejności dla samochodów. Masy krytycznej nie popierałem ze względu na jej koncepcję oporu. Wolę optymistyczne podejście do życia. Nie jesteśmy też narodem, który często strajkuje. Są prymusi w tej konkurencji – wystarczy spojrzeć na Francuzów.

Co fajnego jest w bieganiu?

Relaks. Wyciszenie. Mój organizm po prostu tego potrzebuje. Bieganie jest dla mnie swojego rodzaju modlitwą. Pozwala oderwać się od innych rzeczy, oczyścić umysł. To dla mnie wolność.

Lubię biegać w lesie, na przełaj lub duktami leśnymi. Uwielbiam zgubić się w nieznanym terenie, pytać o drogę, itp. Dawniej biegałem w Kampinosie, np. na trasie Truskaw–Roztoka. Choć teraz rzadziej tam się zapuszczam, to umiłowanie do biegania na przełaj i po lesie mi pozostało. W sierpniu obiegłem po górkach Jezioro Rożnowskie. Trasa była trudna i liczyła 43 km. Wczoraj przebiegłem z Białowieży do Topiła i z powrotem. Zwykłem żartować, że te miejscowości są idealnie ulokowane, bo biegnąc Traktem Jagiellońskim i Orenburskim wychodzi dokładnie dystans maratoński.

Lubię kupować ciuchy do biegania. Mam kolekcję butów. Przywożę je sobie z różnych miejsc, np. Takumi Reny z Tokio. Z tym kolekcjonowaniem butów zacząłem rozumieć kobiety.

Czy biega pan niezależnie od pogody?

Tak, nie ma pogody, przy której nie da się biegać. Trenuję w siarczysty mróz i w upał, co ostatnio lubię. Bardzo lubię też biegać w deszczu, szczególnie w mżawce. Bieganie wyklucza ulewa, oblodzona nawierzchnia i absolutne ciemności. Wtedy lepiej pobiegać na bieżni.

Czy miał pan kiedyś jakąś kontuzję?

Przy bieganiu nigdy nic mi się nie stało. Raz, gdy osiem godzin przesiedziałem na trudnej rozprawie w sądzie. Uszkodziłem sobie nerw w udzie, który spowodował niedowład stopy. Z odrętwiałą stopą biegałem. Kolega, z którym biegłem maraton w Pradze, żartował, że łatwo biec przy mnie, bo słychać, jak powłóczę nogą.

Czy bieganie uzależnia?

Zdecydowanie jestem nałogowcem. Biegam 25 lat. Odchodzi ochota na używki. Alkohol przestaje smakować. Poza szampanem, którego jestem miłośnikiem.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Rz: W jakich biegach pan startuje?

Sławomir Paruch, radca prawny, partner w kancelarii Raczkowski Paruch: W zwykłych maratonach. Nie uważam tego za wyczyn. Przy moim trybie pracy muszę się ruszać.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?