To trochę taka turystyka maratońska. Wybieramy je wspólnie z żoną, która jest moim najlepszym i jedynym kibicem oraz obsługą techniczną jednocześnie. Przy okazji biegu zwiedzamy kawałek świata. Biegłem też w Berlinie, głównie ze względu na atmosferę. Tam maraton jest prawdziwym świętem. Organizatorzy twierdzą, że przy trasie kibicuje milion osób. Nawet gdyby ich było pół miliona, to i tak są tłumy. Uśmiechnięte i wiwatujące. W Warszawie kibiców jest garstka, a mieszkańców irytują utrudnienia w ruchu.
Tak, ale w stolicy, jeśli nie maraton, to masa krytyczna. Jeśli nie ma masy, to jest jakiś marsz, protest albo strajk.
Miasto powinno być przede wszystkim dla pieszych, potem rowerzystów, a dopiero w ostatniej kolejności dla samochodów. Masy krytycznej nie popierałem ze względu na jej koncepcję oporu. Wolę optymistyczne podejście do życia. Nie jesteśmy też narodem, który często strajkuje. Są prymusi w tej konkurencji – wystarczy spojrzeć na Francuzów.
Co fajnego jest w bieganiu?
Relaks. Wyciszenie. Mój organizm po prostu tego potrzebuje. Bieganie jest dla mnie swojego rodzaju modlitwą. Pozwala oderwać się od innych rzeczy, oczyścić umysł. To dla mnie wolność.
Lubię biegać w lesie, na przełaj lub duktami leśnymi. Uwielbiam zgubić się w nieznanym terenie, pytać o drogę, itp. Dawniej biegałem w Kampinosie, np. na trasie Truskaw–Roztoka. Choć teraz rzadziej tam się zapuszczam, to umiłowanie do biegania na przełaj i po lesie mi pozostało. W sierpniu obiegłem po górkach Jezioro Rożnowskie. Trasa była trudna i liczyła 43 km. Wczoraj przebiegłem z Białowieży do Topiła i z powrotem. Zwykłem żartować, że te miejscowości są idealnie ulokowane, bo biegnąc Traktem Jagiellońskim i Orenburskim wychodzi dokładnie dystans maratoński.