A tu są różne wizje. Pokazują to dwie wypowiedzi z ostatniego weekendu.

Prof. Marek Safjan, były prezes TK i sędzia Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu, powiedział, że rozwiązanie tego sporu w jego ocenie prawnej leży na stole. Niestety, nie podał szczegółów, gorzej, przyznał, że nie zna projektu nowej ustawy o TK, autorstwa PiS.

Zupełnie inaczej brzmią słowa prof. Kamila Zaradkiewicza, dyrektora zespołu orzecznictwa i studiów TK, który naraził się kierownictwu TK za wypowiedzi na tematy konstytucyjne. W jego ocenie ten spór to pytanie o to, czyja będzie Polska. Czy będzie kształtowana przez demokratycznie wybrane władze, a więc nas wszystkich, czy przez wąską grupę oligarchów politycznych, którzy będą chronieni różnymi instrumentami prawnymi. Instrumentem takim jest także konstytucja z 1997 r., która nie była przedmiotem szerokiej debaty publicznej, a za jej przyjęciem opowiedziało się zaledwie 22 proc. obywateli. Spór w jego ocenie ma zatem charakter polityczny.

Rzecz w tym, że obecny model TK skrywa więcej wad, o których obrońcy status quo nie chcą mówić: widać np. wyraźnie, że typowani przez partie sędziowie TK, na dodatek tylko niektórzy z sędziowskim stażem, nie potrafią zostawić za drzwiami TK politycznych sympatii, co także ostatnie wyroki potwierdzają. W tej sytuacji nie tylko ważny jest sposób wyboru i jakość sędziów, ale także to, by niewielka większość w TK, teraz sędziów z rekomendacji PO, a niedługo z rekomendacji PiS, nie decydowała o wyroku, o ingerencji w ustawy, które są podstawową formą rządzenia, i za które większość sejmowa ponosi odpowiedzialność polityczną. Gdyby teoria apolityczności sędziów TK była prawdziwa, to spór o ich polityczne rekomendacje byłby nieistotny.

Samo udrożnienie pracy TK, choć obniżyłoby temperaturę konfliktu, zupełnie go nie wygasi. Przez niemal całe ćwierćwiecze III RP tlił się konflikt, czy TK nie cenzuruje zbytnio demokracji. A jest jeszcze jedno pytanie, w imię jakiego porządku to czyni, gdyż powiedzieć, konstytucyjnego, czasem nie wystarczy.