Jarosław Gwizdak: Prawniczy dzień dziecka

Plecak oczekiwań, który noszą, bywa zbyt ciężki.

Aktualizacja: 01.06.2021 15:00 Publikacja: 01.06.2021 02:00

Jarosław Gwizdak: Prawniczy dzień dziecka

Foto: Adobe Stock

Czasem udaje się trafić felietonem w datę, która raczej wszystkim dobrze się kojarzy. Dzisiaj świętuję, trafiłem w Dzień Dziecka. Przy okazji opowiem czytelnikom o trzech rodzajach dzieci, tak zwanych dzieciach prawniczych.

Dziecko-prawnik

Na pierwszym roku studiów albo i już pod koniec nauki w liceum. Garnitur i lakierki, skórzana teczka. Do tego konieczna jest pewna sztywność w ruchach. I jeszcze poszetka w brustaszy. To z reguły młody mężczyzna, ale są wyjątki.

Czytaj też: Mirko Roš: Prawnika w sieci obowiązuje etyka

„Mamo, będę prawnikiem" – powiada takie dziecko. „Dobrze kochanie, ale wróć na obiad" – odpowiada przytomnie matka. Wtedy się zaczyna. Ta „wygadana" lub ten „klasowy adwokat" zaczyna snuć marzenia o potędze.

Pomagają w tym nauczyciele: „ta Krysia to pewnie prawnikiem będzie", krewni: „nasz Romuś to istny mecenas, tak pięknie się wypowiada". Koledzy i koleżanki nieszczególnie wspierają potencjalnego „papugę", ale numer telefonu i namiary wolą zachować w notatkach. Może się kiedyś przydadzą.

I czasem, za dwadzieścia lat, zadzwonią, zaczynając od nieśmiertelnego: „słuchaj, mam taką sprawę, dla ciebie to łatwizna". Potem następuje piętnastominutowe streszczenie koszmarnie zawiłej sprawy rodzinno-spadkowo-rzeczowej. No i oburzenie, że pomysłu na jej rozwiązanie nie będzie w tym samym momencie, a odpowiedź brzmi: „to zależy".

A czasem takie dziecko-prawnik przez całe życie tylko dobrze się zapowiada. I niewiele więcej mu się udaje.

Dziecko prawników

Takiemu to dobrze. Jeśli tata pójdzie na wywiadówkę, to z pewnością przeanalizuje niespójności w statucie szkoły, a jeśli zostanie wybrany do rady rodziców, to zaprowadzi tam porządek graniczący z absolutyzmem. Być może oświeconym.

Jeśli mama-prawniczka pójdzie na plac zabaw, to siedząc na ławce, przeanalizuje podstawy odpowiedzialności producenta huśtawek oraz ewentualne oznaki demoralizacji młodzieńców siedzących pod drzewem.

W domu rodzinnym również idylla. Przepisy z książek kucharskich wykładane są ściśle, przygotowanie zupy jarzynowej wymaga zebrania quorum włoszczyzny.

A przy rodzinnym stole można się nasłuchać: „dziś miałam taką sprawę i ten adwokat powiedział, że..." „A ja miałem ciężką rozmowę z klientem i do wieczora muszę skończyć zażalenie". Przy deserze można omówić nowelizację przepisów.

I tak czasami nasiąkają skorupki za młodu. Może się zdarzyć, że jest im łatwiej – bo z czymś się otrzaskali, nabyli ogłady, a i czasem pomoże nazwisko. Z drugiej strony, plecak oczekiwań, który noszą na swoich ramionach, czasami bywa zbyt ciężki.

Prawnik-dziecko

To stosunkowo nowe zjawisko w mojej trzyelementowej systematyce gatunku. Przyznam, że zainspirowane przede wszystkim jednym z obrazkowych portali społecznościowych.

Na pytanie, jak wygląda prawnik-dziecko odpowiem po wojskowemu: prawnik-dziecko wygląda na zdjęciach. Bo taki prawnik (i prawniczka) bardzo lubi pokazywać. Właściwie wszystko. Są tacy prawnicy-dzieci, co zapozują w stroju kąpielowym i ci, którzy pochwalą się wyrafinowaną kreacją.

Zdjęcie togi w bagażniku auta? Bardzo proszę. Relacja z poszukiwania miejsca parkingowego przed sądem czy fotoreportaż z poczty przed północą? Oczywiście. Prawnik-dziecko ma to wszystko i jeszcze więcej na swoim profilu.

Zupełnie szczerze przyznam: miewam z tym problem. Czasami. Być może jestem boomerem, przyjmę to z godnością. Wydaje mi się jednak, że zamiast fotografii spektakularnych (przyznaję) mięśni brzucha przedstawicielki palestry wolałbym zobaczyć... no właśnie co? Nie wiem. Mnie kultura prawna nie do końca kojarzy się z kulturystyką, czy też nowocześniej: z fitnessem.

Z drugiej strony żyjemy właśnie w cywilizacji obrazu. Pokazujemy się, sprzedajemy naszą „markę osobistą". Konkurujemy nie tylko o klienta i potencjalne zyski, ale i uwagę. I znowu, pisząc modnie: stajemy się „atencjuszami". Poszukujemy uwagi jak dzieci.

To jest moja piaskownica

Poszukiwanie i aktywność w internecie pozwalają mi dotrzeć do znakomitego artykułu profesora nieznanego wcześniej uniwersytetu, sprawdzić stan dostępu do sądu w Kenii czy wziąć udział w psychozabawie „jaką pizzą jesteś". Takie są uroki sieci. Przyznam się również, że z opisywanych przeze mnie gatunków dzieci ja sam odnajduję się w około 1,8 typu.

Muszę z tym żyć. A wszystkim dzieciom składam dziś najlepsze życzenia.

Autor jest byłym sędzią, byłym prezesem sądu, członkiem zarządu Fundacji Inpris, Obywatelskim Sędzią Roku 2015

Czasem udaje się trafić felietonem w datę, która raczej wszystkim dobrze się kojarzy. Dzisiaj świętuję, trafiłem w Dzień Dziecka. Przy okazji opowiem czytelnikom o trzech rodzajach dzieci, tak zwanych dzieciach prawniczych.

Dziecko-prawnik

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Adam Glapiński przed Trybunałem Stanu. Jakie jest drugie dno
Opinie Prawne
Paulina Szewioła: Podwójna waloryzacja? Wiem, że nic nie wiem