Takich przypadków są tysiące rocznie, a ta, wydawałoby się oczywista, zasada czekała latami i wciąż czeka na klarowne rozstrzygnięcia, by poszkodowani w wypadku nie musieli się mierzyć z takimi dylematami i mogli skupić na ratowaniu zdrowia.

To oczywiste, że za sfinansowanie uszczerbku odpowiada sprawca wypadku, a najczęściej ubezpieczyciel z polisy OC komunikacyjnego. Mamy też wyraźny przepis: art. 444 kodeksu cywilnego stanowi, że w razie uszkodzenia ciała lub wywołania rozstroju zdrowia naprawienie szkody obejmuje wszelkie wynikłe z tego powodu koszty, a na żądanie poszkodowanego zobowiązany do naprawienia szkody powinien wyłożyć z góry sumę potrzebną na leczenie. Mimo to jedne sądy zasądzały od firm ubezpieczeniowych wydatki na leczenie czy rehabilitację w prywatnych placówkach, inne odmawiały, a jeszcze inne domagały się od poszkodowanego wykazania, że np. uzyskanie leczenia w placówce publicznej było niemożliwe albo nader utrudnione.

Można zapytać: a niby dlaczego osoba poszkodowana z czyjeś winy ma się zastanawiać, do jakiej placówki iść po pomoc medyczną, zwłaszcza jeśli w publicznej jest kolejka? Miejmy nadzieję, że najnowsza uchwała Sądu Najwyższego orzekająca, że świadczenie z obowiązkowego OC posiadaczy pojazdów obejmuje też „uzasadnione i celowe" koszty leczenia oraz rehabilitacji niefinansowane ze środków publicznych, ułatwi poszkodowanym wychodzenie z powypadkowych opresji.

Przebija jednak w uchwale ostrożność, zapewne z obawy o finanse firm ubezpieczeniowych, a pośrednio składkowiczów OC. Ułatwienia dla nich obciążają jednak publiczną służbę zdrowia, czyli podatników, gdyż zawsze ktoś za leczenie musi płacić.

Jakikolwiek byśmy jednak mieli system likwidacji szkód wypadkowych, nie powinien on zmuszać poszkodowanych do kalkulowania kosztów, kiedy powinni się skupić na ratowaniu zdrowia.