Małgorzata Gersdorf: sędziowie nie niszczą państwa, zostali wciągnięci w niemoralną grę

W dyskusji o zmianach w wymiarze sprawiedliwości osądy powtarza się bezrefleksyjnie

Aktualizacja: 29.05.2018 06:33 Publikacja: 28.05.2018 17:32

Małgorzata Gersdorf

Małgorzata Gersdorf

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Od przeszło dwóch i pół roku z przykrością obserwuję dramatyczne obniżenie poziomu debaty prawniczej, i to na każdym poziomie. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z wypowiedziami władzy, dziennikarzy, czy prawników, dominujące stało się zjawisko przejmowania w dyskusji nad prawem narracji narzucanej przez obóz władzy oraz wypowiadających się niespecjalistów (najczęściej dziennikarzy). Symptomatyczne jest również to, że ta osoba, której wypowiedź (artykuł, tytuł) pojawi się w środkach masowego przekazu najwcześniej, narzuca temat dyskusji oraz jej perspektywę, a inni w zasadzie bezrefleksyjnie powtarzają tylko wypowiadane sądy.

Dramatyczny upadek debaty publicznej

W zasadzie nie trzeba czytać treści artykułów, aby wiedzieć, czego dotyczą. Wystarczą same nagłówki. Dominuje tzw. news.

Podobnie dzieje się w przypadku przedstawiania w środkach masowego przekazu opinii Sądu Najwyższego do projektów aktów prawnych, czy przygotowanego przeze mnie w listopadzie 2017 r. projektu ustawy o zmianie ustawy o Sądzie Najwyższym, gdzie najważniejsze jest tylko to, co zostało napisane w uwagach wprowadzających. To z nich przekopiowuje się informacje i to one narzucają ton dyskusji, zwłaszcza po nadaniu im w prasie tytułów niepotrzebnie podnoszących temperaturę sporu (np. „Sąd Najwyższy miażdży ...", „Sąd Najwyższy nie odpuszcza i walczy nadal"). Co znajduje się w regulacjach szczegółowych, mało kto już czyta.

Niestety czasami dotyczy to również prawników, w tym wypowiadających się sędziów czy profesorów prawa. Wie o tym bardzo dobrze obóz rządzący, który przyjął taki sam sposób komunikowania się ze społeczeństwem i środowiskiem prawniczym. Wystarczy już sama informacja, że władza realizuje wytyczne Komisji Europejskiej, czego „niezbitym dowodem" ma być przedłożenie jakiegoś projektu ustawy (por. np. zmiany dotyczące skargi nadzwyczajnej). To, że napisany jest on z punktu widzenia zasad poprawnej legislacji zwyczajnie źle, zawiera wiele sprzeczności i realizuje cel odwrotny od oficjalnie deklarowanego, przestaje mieć znaczenie. Szczegóły stają się mniej istotne.

Z daleko posuniętej poprawności wytworzył się w dyskusji publicznej nowy frazeologizm, jakim jest „mijanie się z prawdą". Idiom, który nie zmusza do powiedzenia oczywistej prawdy, że mamy do czynienia ze zwyczajnym kłamstwem. Jednocześnie wybitnych prawników, ludzi bezspornie zasłużonych dla wymiaru sprawiedliwości w Polsce pozbawia się jakiegokolwiek autorytetu (por. wypowiedź ministra Z. Ziobry z 25 kwietnia 2018 r.: „Pan Strzembosz nie jest dla mnie autorytetem w zakresie systemu wymiaru sprawiedliwości").

Podobnie od przeszło dwóch lat wygląda również proces legislacyjny w Polsce. Projekty ustaw zgłaszane niespodziewanie i procedowane nocą w ekspresowym tempie, błyskawiczne nowelizacje, niekiedy jeszcze przed lub tuż po wejściu w życie danej ustawy (wystarczy wskazać na zmiany dotyczące Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego), sprawiają, że istota sprawy zaczyna się gubić. Dla władzy to wygodne. Polityka faktów dokonanych się sprawdza. Kto dziś w szczegółach pamięta, co działo się w listopadzie i w grudniu 2015 r.? Jak wyglądały kolejne zmiany ustawy o SN od lipca 2017 r. do kwietnia 2018 r.? Gdy uwaga skoncentrowana jest na (bezspornie ważnej) symbolice związanej z pierwszym prezesem SN, składem Trybunału Konstytucyjnego czy składem Krajowej Rady Sądownictwa, dokonują się zmiany o wiele bardziej szkodliwe i niebezpieczne dla wymiaru sprawiedliwości i państwa prawa. Wystarczy powiedzieć o niezawetowanej ustawie o zmianie ustawy – Prawo o ustrojów sądów powszechnych i dokonanej nią modyfikacji postępowania dyscyplinarnego sędziów, w wyniku której pozycja procesowa obwinionego sędziego jest gorsza niż oskarżonego o ciężką zbrodnię.

Od początku tzw. dobrej zmiany wiodącym celem działań podejmowanych przez władzę jest wymiana kadrowa, a nie dobro społeczeństwa i wymiaru sprawiedliwości. Po dwóch i pół roku widać również, że niezwłocznie po „przejęciu" określonej instytucji zmienia się automatycznie jej ocena przez władzę, mimo że obiektywnie rzecz biorąc, po zmianie jest gorzej niż źle. Jako przykład wskazać można w pierwszej kolejności Trybunał Konstytucyjny. Zarówno pod względem statystycznym, jak i merytorycznym ocena jest niezadowalająca. Osoba pełniąca funkcję wiceprezesa TK w oficjalnych dokumentach przyznaje, że w TK dochodzi do manipulacji składami (K 9/16), sama sporządza zdanie odrębne do postanowienia o umorzeniu postępowania, mimo że nie kwestionuje w nim zasadności takiego umorzenia (K 9/16). Podobnie ta sama osoba sporządza zdanie odrębne do zdania odrębnego innego sędziego (U 1/16), mimo że ustawa tego nie przewiduje. Nie ma żadnych wątpliwości, że takie działanie jest jednoznacznie bezprawne. Poza nielicznymi, ale jakże ważnymi głosami (P. Pacewicz, „Prof. Łętowska: pan Muszyński przyznał się do manipulowania składami Trybunału Konstytucyjnego", Okopress z 7 maja 2018 r.; Blog Konserwatywny E. Siedleckiej, „Mariusz Muszyński odwołuje Bodnara i przyznaje się do manipulacji składami Trybunału", 3 maja 2018 r., por. także stanowisko Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka), sprawa nie odbija się szerokim echem. Również prokuraturze kierowanej przez prokuratora generalnego – ministra sprawiedliwości to nie przeszkadza. W ocenie władzy, przynajmniej w wersji oficjalnej (inaczej, niż miało to miejsce w 2015 czy 2016 r.), TK działa bardzo dobrze.

Jak będzie oceniana nowa KRS

Zaskakuje wypowiedź sędziego TK w stanie spoczynku Wiesława Johanna („Rzeczpospolita" z 18 maja 2018 r.), który jako prawnik przyznaje, że będąc sędzią TK, „o KRS wiedział tylko tyle, że jest to organ konstytucyjny". Oceniając natomiast dotychczasową KRS w zakresie opiniowania kandydatur na sędziów, stwierdził, że „pracowała w miarę uczciwie i rzetelnie", a on „nie miał zastrzeżeń". Jak dodał, „analizowano kandydatury na podstawie bardzo wielu dokumentów, protokołów z wizytacji, w niektórych przypadkach wręcz zapraszano kandydata do KRS na rozmowę". Wypowiedź zaskakuje, bo wcześniej na posiedzeniu nowej KRS pan sędzia zdyskredytował dotychczasową Radę i jej rzecznika Waldemara Żurka.

Powstaje zatem pytanie, czy dotychczasowa KRS naprawdę była taka zła, jak ją przedstawiała władza. Jaka ma być w takim razie nowa? Wydaje się, że zapędy „dobrej zmiany" nieco ostudził nowy rzecznik KRS dr Maciej Mitera, który stwierdził, że: „Oczekiwanie cudów, wiary, że nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się zmieni, jest nierealne. To niemożliwe. Cuda zdarzają się tylko w sferze religijnej. Zmiany możemy osiągnąć jedynie dzięki ciężkiej pracy rozłożonej na lata. Sądownictwo jest systemem naczyń połączonych. Wszystkie zmiany muszą się wkomponować w system. Jeżeli coś na jednym polu będzie szwankowało, zmiany się nie powiodą" (portal wPolityce, wywiad z 13 maja 2018 r.). Mimo że podtrzymuję wszystkie swoje konstytucyjne zastrzeżenia co do nowego składu KRS, to z sensem tej wypowiedzi się zgadzam. Od samego początku taki głos wybrzmiewał ze środowiska sędziowskiego, ale był ignorowany.

Zobaczymy, czy teraz po „przejęciu" KRS takie stwierdzenie nie jest zapowiedzią, że nowa KRS będzie, przynajmniej w zakresie awansów sędziowskich, kontynuować praktyki dotychczasowej Rady. Gdyby tak się stało, byłoby jasne, że do zmiany oceny przez rządzących funkcjonowania poszczególnych instytucji wymiaru sprawiedliwości wystarczy, tak jak w przypadku TK, wymiana kadrowa.

Kolej na Sąd Najwyższy

Prawdziwym wyzwaniem jest jednak zmiana w Sądzie Najwyższym. Już teraz widać, że bez wycofania się z szeregu regulacji, a zwłaszcza w odniesieniu do przyjętego wieku przechodzenia w stan spoczynku, szykuje się kadrowa zapaść. Mimo że ustawa o SN obowiązuje już prawie dwa miesiące, prezydent RP nie zdecydował o ogłoszeniu wolnych miejsc na stanowiska sędziowskie. Jak długo przyjdzie jeszcze czekać?

Sprawy publiczne, sprawy zwykłych ludzi, o których obecna władza tak lubi się wypowiadać, nie mogą być rozpatrywane, mimo że nieubłaganie biegną terminy. Dwie Izby pozostają nadal nieobsadzone. Do tego za chwilę, bo 3 lipca 2018 r. w Sądzie Najwyższym pozostanie 49 sędziów (nie licząc tych, którym prezydent wyrazi zgodę na zajmowane stanowisko). Biorąc pod uwagę, że docelowo w SN ma orzekać przynajmniej 120 sędziów, co samo w sobie jest ewenementem na skalę europejską (liczniejszy jest jedynie włoski Najwyższy Sąd Kasacyjny, krytykowany za liczne sprzeczności w orzecznictwie), praktycznie trzeba będzie obsadzić ponad 70 stanowisk. Mniejsza już o to, ile to potrwa. Pytanie ważniejsze sprowadza się do tego, jak to odbije się na działalności Sądu Najwyższego oraz sytuacji osób, których sprawy zostały wniesione do Sądu Najwyższego i czekają na rozpoznanie.

W tym przypadku obóz rządzący nie będzie już mógł zrzucić odpowiedzialności za tę sytuację na dotychczasowy Sąd Najwyższy, w tym również na pełnienie przeze mnie funkcji pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, gdyż wyniki działalności, zarówno statystyczne, jak i merytoryczne, w skali europejskiej były zawsze bardzo dobre. Wszystkie karty ma w ręku partia rządząca. Tymczasem zmiany, jakie zaszły w SN, mimo dobrej woli ze strony sędziów pozostania na swoich stanowiskach dowodzą, że widać już spowolnienie w rozpoznawaniu spraw. Winy za to nie ponoszą jednak sędziowie. To trzeba wyraźnie podkreślić.

W tym szaleństwie jest metoda

Demontaż wymiaru sprawiedliwości dokonuje się metodycznie i z dużą starannością. Jednocześnie wprowadza się regulacje, których celem jest wytworzenie podziałów wewnątrz określonych środowisk, które zakwalifikowano jako „elity". Przykładem są nie tylko sędziowie, w tym również Sądu Najwyższego. Wystarczy spojrzeć na projektowaną ustawę dotyczącą szkolnictwa wyższego. Oczywiście to może wyglądać na szaleństwo, jednak jest ono moim zdaniem gruntownie przemyślane.

Należy sobie uświadomić, że w tak trudnym momencie dla polskiego sądownictwa, kiedy jest ono z premedytacją niszczone, próby dzielenia sędziów wcale nie służą obronie polskiego państwa prawa. Dzielenie tymczasem ma miejsce i niestety celuje w nie tylko partia rządząca oraz sympatyzujący z nią publicyści, co widać po tonie komentarzy również w mediach tzw. liberalnego nurtu. Ze zdumieniem odbieram wypowiedzi, że przez zwołanie KRS rozpoczęłam proces wymiany kadr, oraz na temat sytuacji sędziów Sądu Najwyższego związanej ze złożonymi oświadczeniami do prezydenta RP (E. Siedlecka, „Unia odpuszcza?", Polityka z 9 maja 2018 r., s. 7). Podobnie bezpodstawny zarzut spotkał mnie w chwili zgłoszenia projektu ustawy o zmianie ustawy o SN, kiedy to napisano oczywistą nieprawdę, że „SN negocjuje" oraz że „ławnikami w Sądzie Najwyższym mają być duchowni, w dodatku wyłącznie wyznań chrześcijańskich" (Blog Konserwatywny Ewy Siedleckiej, „Sąd Najwyższy negocjuje", 16 listopada 2017 r.).

Tego typu wypowiedzi wskazują, że niezależnie od wielu innych, czasami trafnych uwag, utarte przekonanie, że w Polsce każdy znakomicie zna się na polityce i medycynie, poszerzyło się o prawo, włącznie z jego teorią i filozofią. Niejeden publicysta prasowy często feruje najsurowsze oceny moralne oraz udziela innym dobrych rad, jak powinni postąpić. Jednocześnie realnie kształtuje opinię publiczną w sprawach prawnych, wykazując często ignorancję wobec faktów.

Wybór Antygony

Powrócę na chwilę do KRS. Na jej przykładzie można stwierdzić, na czym polega strategia grupy trzymającej władzę. Otóż rządząca większość zdemolowała, lecz nie uchyliła, obowiązującej w związku z art. 187 ust. 4 Konstytucji RP, ustawy z 12 maja 2011 r. o Krajowej Radzie Sądownictwa. „Dobrze zmieniona" Rada nadal składa się nie tylko z piętnastu sędziów wybranych przez Sejm w niekonstytucyjnej procedurze, lecz również z pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, ministra sprawiedliwości, prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego i osoby powołanej przez prezydenta Rzeczypospolitej, a także czterech członków wybranych przez Sejm spośród posłów oraz dwóch członków wybranych przez Senat spośród senatorów.

Oczywiście sprzecznie z konstytucją – jak uważałam i będę uważać – zakończono mocą ustawy kadencję części członków Rady. Jednak dotyczyło to tylko sędziów, a nie wszystkich. Czy całe ciało przestało istnieć? Sytuacja pewnie byłaby prostsza, gdyby tak było, ale KRS w rozumieniu art. 187 konstytucji jednak istnieje, zaś przepis ustawy obligującej do zwołania jej posiedzenia jest jednoznaczny w swej treści.

Podobnej, krytycznej oceny dokonuje się w odniesieniu do jedenastu sędziów SN. Przedmiotem krytyki jest tym razem złożenie prezydentowi oświadczeń w trybie art. 111 ustawy o SN, z zamiarem ubiegania się o zgodę na dalsze zajmowanie stanowisk sędziowskich. Wytyka się przy tym palcami sędziów, którzy stanęli przed najtrudniejszą w życiu decyzją, jak postąpić wobec władzy, która nie szanuje ich konstytucyjnego statusu. Jest to współczesna postać greckiej tragedii, w której nie ma dobrego wyboru. Scenariusz tego spektaklu pisze nam władza i dobrze byłoby o tym pamiętać. To nie sędziowie niszczą wymiar sprawiedliwości, a wraz z nim całe państwo. Sędziowie, włącznie z pierwszym prezesem SN zostali wciągnięci w niemoralną grę, której nie można wygrać. Jej wynik jest ustalony z góry przez cel, który realizują rządzący. Z tego punktu widzenia ocena, kto postąpił „zgodnie z konstytucją" (czyli rzekomo dobrze), a kto „usłuchał ustawowego bezprawia" (czyli rzekomo sam naruszył prawo), jest obrażaniem tych, którzy są ofiarami owej rozgrywki i na taką ocenę bynajmniej nie zasługują.

Owszem za jakieś rozwiązanie na pierwszy rzut oka uznać można oświadczenia złożone przez sześciu sędziów SN, wyrażające gotowość orzekania na podstawie przepisów konstytucji. Czas jednak wkrótce pokaże, jak te oświadczenia zostaną zrozumiane i potraktowane przez władzę. Czy jest możliwe ich odebranie, w sposób nader przewrotny, jako oświadczeń w rozumieniu art. 111 ustawy o SN? Wcale tego bym nie wykluczała. Czasy, kiedy w polityce czegoś nie wypadało robić, dawno i zapewne bezpowrotnie minęły.

Inna jest natomiast sytuacja pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, który nie musi składać żadnego oświadczenia i w przypadku którego zastosowanie znajduje art. 183 ust. 3 Konstytucji RP. Wynika z niego, że pierwszego prezesa SN powołuje prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję. Cokolwiek by zatem ustawodawca zwykły zawarł w ustawie o SN, jakkolwiek nie uzasadniałby opróżnienia stanowiska obniżeniem (i to wstecz!) wieku przejścia w stan spoczynku – skutku w postaci skrócenia konstytucyjnej kadencji tego organu wywołać się po prostu nie da. Tym bardziej że akurat w odniesieniu do pierwszego prezesa SN art. 111 ustawy o SN jest bardzo nieprecyzyjny. Oznacza to, że również po 3 lipca br., nawet w razie braku jakichkolwiek zmian obecnie obowiązującej ustawy o SN, pierwszy prezes SN będzie pełnić swoją funkcję do czasu zakończenia kadencji konstytucyjnej, tj. do 2020 r., gdyż ustawą nie można jej przerwać. Tak samo zresztą, jak kadencji trzech sędziów TK, która się rozpoczęła 7 listopada 2015 r. i nadal trwa, mimo że prezydent RP nie przyjmuje ślubowania, a samemu ślubowaniu tzw. dobra zmiana przypisała w ustawie o TK skutek w postaci nawiązania stosunku służbowego. Nie trzeba dodawać, że w państwach cywilizowanych prawo nie działa wstecz.

Dlatego warto pamiętać i ciągle przypominać, jaki jest stan praworządności w Polsce. Tak aby również nowa władza, która zapewne kiedyś nastąpi, na fali wyborczego zwycięstwa, nie zapomniała o konieczności weryfikacji tych bezprawnych działań. Mimo że Unia Europejska wskazuje na nie, podobnie zresztą jak i Komisja Wenecka, to nie od tych podmiotów zależy przywrócenie praworządności w Polsce.

Rolą sędziów jest wskazywanie na istniejące i przyszłe zagrożenia praw i wolności człowieka i obywatela, niezależnie od tego, kto sprawuje władzę. Nie jest to działalność polityczna, lecz prospołeczna. Informacje tego typu są bowiem niezbędne do prowadzenia rzetelnej i merytorycznej debaty publicznej, leżącej u podstaw demokracji, tak samo jak powszechne wybory. Bez takiej debaty demokracja prędzej czy później zamienia się w demokrację „nieliberalną", czyli zamaskowany autorytaryzm, a niezależny wymiar sprawiedliwości – w „sądy ludowe" lub „trybunały rewolucyjne".

Autorka jest profesorem, od 2014 r. I prezes Sądu Najwyższego

Od przeszło dwóch i pół roku z przykrością obserwuję dramatyczne obniżenie poziomu debaty prawniczej, i to na każdym poziomie. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z wypowiedziami władzy, dziennikarzy, czy prawników, dominujące stało się zjawisko przejmowania w dyskusji nad prawem narracji narzucanej przez obóz władzy oraz wypowiadających się niespecjalistów (najczęściej dziennikarzy). Symptomatyczne jest również to, że ta osoba, której wypowiedź (artykuł, tytuł) pojawi się w środkach masowego przekazu najwcześniej, narzuca temat dyskusji oraz jej perspektywę, a inni w zasadzie bezrefleksyjnie powtarzają tylko wypowiadane sądy.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?