Joanna Parafianowicz: podzieliła nas urna wyborcza

Nawet gdy myślimy podobnie, kłócimy się, bo podzieliła nas urna wyborcza.

Aktualizacja: 18.05.2019 15:15 Publikacja: 18.05.2019 15:08

Joanna Parafianowicz: podzieliła nas urna wyborcza

Foto: Fotorzepa, Robert Wójcik

Niewątpliwie za sprawą tragicznej śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza zaczęły pojawiać się postulaty łagodzenia języka debaty publicznej, a nawet wezwania do tego, abyśmy wszyscy uczynili krok wstecz i zrobili rachunek sumienia. Nie tylko politycy, ale i my – zwykli ludzie – odczuwaliśmy potrzebę uderzenia się w piersi. Niestety, z czasem jasne zaczęło się stawać, iż wygodniej bić w piersi cudze niźli własne.

„Zdrada", „hańba", „zbrodnia", „hitlerowiec", „pisiaki", „lewaki", „lemingi", „moherowe berety",„cyniczne gnomy", „trolle", czyli „my" i „oni" niezależnie od tego, czy sięgając po epitety, zasilamy ten, czy inny obóz. Język debaty zarówno publicznej, jak i tej, którą Polacy uprawiają w codziennych rozmowach na tematy dla nich istotne, usiany jest podziałami, a znaczenie, jak sądzę, ma nie tylko to, co się? mówi, lecz sam fakt, że się? coś po raz kolejny powtarza. Odnieść można nawet wrażenie, że w języku, którym się posługujemy, chodzi o to, aby także za jego sprawą dać wyraz niezmienności poglądów, nieugiętości stanowiska, a co za tym idzie – złagodzenia któregokolwiek z tych elementów po to, aby móc osiągnąć porozumienie.

Nie ma tu znaczenia ani kto zaczął, ani kto rozwinął pewne umiejętności do perfekcji, ani także, kto twierdzi, że posługuje się pewną siatką pojęciową dlatego, że inny język nie jest w stanie trafić do jego adresata, (niezależnie od tego, o kim de facto mowa) jako intelektualnego troglodyty i człowieka pozbawionego elementarnej przyzwoitości. Z tego względu niektórzy z nas bez mrugnięcia okiem czy drżenia głosu usprawiedliwiają wszelkie wypowiedzi poseł Krystyny Pawłowicz („prawdę napisała!", „ ma rację!", „dobrze mu pojechała!") czy wyjaśniają logiczne powody, dla których Radosław Sikorski miał podstawy, aby skierować pod jej adresem słowa „bujaj się, wariatko".

Konflikt na tle oceny polityki i polityków eskalował w Polsce do tego stopnia, iż coraz trudniej przychodzi zwolennikom tej czy innej opcji rzeczowa ocena zachowania i słów ich przedstawicieli. Z tego względu skłonni jesteśmy usprawiedliwiać wszelkie, nawet oczywiste błędy i potknięcia osób, z którymi sympatyzujemy i ganić bez hamulców to, co jest udziałem polityków, z którymi nam nie po drodze. Co więcej – tego rodzaju skłonności przenosimy na relacje z otoczeniem.

„Nie rozmawiam z pisiakami, to strata czasu", „lewaki, znowu robicie z siebie głupa", „weź się dokształć, to będziesz partnerem do dyskusji", „ta grupa nie ma racji bytu, opuszczam ją" – te i podobne słowa czytam codziennie w komentarzach publikowanych w Pokoju Adwokackim i z każdym dniem obserwuję postępujący proces, którego istotą jest podział nie na tematy, lecz kto z kim rozmawia, zaś rezultatem – rozwinięta niemal do perfekcji umiejętność zajadłego polemizowania z innymi nawet w tych obszarach, w których rozmówców nie różni absolutnie nic poza tym, na kogo oddali lub planują oddać głos w wyborach parlamentarnych albo prezydenckich.

Nie można zatem wspierać postulatów nauczycieli przy jednoczesnym wspieraniu polityki rządu, podobnie jak nie sposób, będąc zwolennikiem Wiosny, być zdania, że tęczowa aureola Matki Boskiej Częstochowskiej może naruszać uczucia religijne. Po prostu się nie da – jest się bowiem albo zwolennikiem PiS, albo reszty świata.

Spory – także polityczne – były, są i miejmy nadzieję będą normalnym elementem życia codziennego każdego demokratycznego kraju, którego ustrój zakłada wprawdzie władzę większości, ale przy poszanowaniu praw mniejszości. Lew Tołstoj, w „Annie Kareninie" napisał, że szacunek wymyślono po to, by zasłonić puste miejsce, w którym powinna znajdować się miłość. Nie ma wprawdzie obowiązku darzenia miłością osób o poglądach odmiennych od naszych własnych. Wystarczy szacunek, którego w moim odczuciu brakuje dziś najbardziej – tak w debacie publicznej, jak i zwykłych ludzkich rozmowach.

Z poważaniem.

Autorka jest adwokatem, redaktorem naczelnym „Pokoju adwokackiego" www.pokojadwokacki.pl

Niewątpliwie za sprawą tragicznej śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza zaczęły pojawiać się postulaty łagodzenia języka debaty publicznej, a nawet wezwania do tego, abyśmy wszyscy uczynili krok wstecz i zrobili rachunek sumienia. Nie tylko politycy, ale i my – zwykli ludzie – odczuwaliśmy potrzebę uderzenia się w piersi. Niestety, z czasem jasne zaczęło się stawać, iż wygodniej bić w piersi cudze niźli własne.

„Zdrada", „hańba", „zbrodnia", „hitlerowiec", „pisiaki", „lewaki", „lemingi", „moherowe berety",„cyniczne gnomy", „trolle", czyli „my" i „oni" niezależnie od tego, czy sięgając po epitety, zasilamy ten, czy inny obóz. Język debaty zarówno publicznej, jak i tej, którą Polacy uprawiają w codziennych rozmowach na tematy dla nich istotne, usiany jest podziałami, a znaczenie, jak sądzę, ma nie tylko to, co się? mówi, lecz sam fakt, że się? coś po raz kolejny powtarza. Odnieść można nawet wrażenie, że w języku, którym się posługujemy, chodzi o to, aby także za jego sprawą dać wyraz niezmienności poglądów, nieugiętości stanowiska, a co za tym idzie – złagodzenia któregokolwiek z tych elementów po to, aby móc osiągnąć porozumienie.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?