Spór o TK: PiS postępuje nielogicznie, twierdząc, że ostatni wyrok TK jest nieważny

Twierdząc, że ostatni wyrok Trybunału Konstytucyjnego jest nieważny, politycy Prawa i Sprawiedliwości postępują sprzecznie z regułami logiki. Wpadają bowiem w swoisty paradoks trybunalski. O tym, że jest to paradoks, świadczy fakt, że wszystkie jego rozwiązania prowadzą do nonsensu – uważają Maciej Pach i Adam Dyrda.

Aktualizacja: 25.03.2016 13:58 Publikacja: 25.03.2016 13:05

Foto: Fotorzepa

Maciej Pach Adam Dyrda

Rozwiązanie zawarte w ostatnim wyroku Trybunału przypomina te stosowane przez filozofów do rozstrzygania znanych od tysięcy lat logicznych paradoksów samoodniesienia, takich jak np. paradoks kłamcy. Opieranie się w swej argumentacji na takim paradoksie pozwala jednak uzgodnić z nią dowolny argument, a więc także taki, który może prowadzić do argumentacyjnej autodestrukcji.

Znany od ponad dwóch tysięcy lat paradoks kłamcy jest następujący. Ktoś twierdzi: „ja teraz kłamię". Mówi on prawdę czy kłamie? Jeśli kłamie, to stwierdzając: „ja teraz kłamię", wypowiada prawdę, a więc, wbrew założeniu, nie jest kłamcą. Jeśli natomiast stwierdza prawdę, to znaczy, że de facto kłamie, co także przeczy wyjściowemu założeniu o jego prawdomówności. Argumentując w tę lub w drugą stronę, w powstałym paradoksie (czy ściślej: antynomii), prawda okaże się zawsze fałszem, a fałsz prawdą, co w zasadzie prowadzi do pozbawienia pojęć prawdy i fałszu jakiegokolwiek znaczenia. Paradoks ten nie jest jedynie abstrakcyjną zagwozdką filozoficzną. Pojawia się też w dziełach kultury powszechnej, zwykle jednak w kontekstach humorystycznych. Oto na przykład grany przez Seana Connery'ego Edward Pierce w filmie „Wielki napad na pociąg" (The First Great Train Robbery) z 1979 r., na pytanie swojej kochanki: „Czy ty zawsze kłamiesz?", odpowiada: „tak", czemu towarzyszy jego szeroki uśmiech. Zarówno dla widza, jak i dla kochanki jest jasne, że z takiej odpowiedzi może wynikać wszystko, innymi słowy, taka odpowiedź praktycznie nic nie znaczy.

Skąd się bierze paradoks

Odpowiedź jest banalnie prosta, choć udzielił jej dopiero w połowie ubiegłego wieku wybitny polski logik Alfred Tarski. Odróżniając dwa poziomy języka (język przedmiotowy, tj. język właściwy wypowiedzi i metajęzyk, czyli język, w którym ocenia się wypowiedzi przedmiotowe pod kątem prawdy lub fałszu), pokazał on, że to samo zdanie nie może stanowić kryteriów własnej prawdziwości (lub fałszywości). Źródłem paradoksu jest zatem próba stwierdzenia czegoś i jednoczesnego orzeczenia, że to stwierdzenie jest prawdziwe albo fałszywe. Jak uczy nas logika, nie da się tego zrobić za pomocą jednego zdania, bo wymagałoby to połączenia dwóch niepowiązanych z sobą płaszczyzn logicznych: płaszczyzny wypowiedzi i płaszczyzny jej oceny.

Na czym polega podobieństwo opisanego paradoksu kłamcy do obecnej argumentacji przedstawicieli obozu rządzącego? Otóż wygląda na to, że rządzący stawiają Trybunał Konstytucyjny w roli „kłamcy". Argumentując, sklejają oni z sobą płaszczyznę przedmiotową i płaszczyznę oceny (metaprzedmiotową), która w dyskusji o ostatnim orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego nie dotyczy jednak „prawdziwości" lub „fałszywości" stwierdzeń Trybunału, ale raczej ich „obowiązywania" lub „nieobowiązywania" („ważności" lub „nieważności"). Pytanie: „Na jakiej podstawie twierdzisz, że jest to prawda/fałsz?", jest po prostu zastąpione pytaniem: „Na jakiej podstawie twierdzisz, że wyrok obowiązuje/nie obowiązuje?".

Przedstawiciele rządu i większości parlamentarnej uważają, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca (sygn. K 47/15) jest nieważny. Zadają oni sobie pytanie: „Na jakiej podstawie prawnej wyrok został podjęty?" (pytał o to publicznie m.in. Stanisław Piotrowicz) i wskazują na fakt, że wyrok wydano z pominięciem zaskarżonych przepisów ustawy grudniowej. Nieważność wyroku ma być zatem pochodną błędu proceduralnego. Zgodnie z ich argumentacją, Trybunał miał obowiązek zastosować przy orzekaniu przepisy nowelizacji, bo przysługiwało im tzw. domniemanie konstytucyjności. Innymi słowy, ich zdaniem Trybunał powinien opierać się na ustawie, która byłaby jednocześnie przedmiotem jego oceny. Taka argumentacja może przekonywać jednak tylko tych, którzy nie rozważą logicznych konsekwencji zastosowania przez Trybunał znowelizowanej ustawy . A są one takie, że rządzący musieliby, także w takim przypadku, przypisać Trybunałowi rolę „deontycznego" (normatywnego) kłamcy i uznać jego wyrok za nieobowiązujący (nieważny). Dlaczego?

Konsekwencja logiczna

Jest jasne, że gdyby Trybunał orzekał zgodnie z wszelkimi wymogami ustawy grudniowej, a wyrok brzmiałby identycznie z tym z 9 marca, to przedstawiciele rządu i większości parlamentarnej musieliby jednak zapytać: „Jaka jest podstawa prawna tego wyroku?" i niechybnie stwierdzić, że tej podstawy brak, gdyż Trybunał orzekał na podstawie przepisów, które zostały uznane za niekonstytucyjne. Skoro odpadła podstawa prawna wyroku, wyrok jest nieważny.

Konsekwencja logiczna argumentacji obozu rządzącego jest zatem identyczna w obu przypadkach, bez względu na to, czy Trybunał zastosuje nowelizację czy nie. Rozumowanie to można jednak, zgodnie z pokrętną logiką paradoksu kłamcy, także odwrócić. Można bowiem powiedzieć, że gdyby Trybunał orzekał w składzie wymaganym nowelizacją, to nawet jeśli stwierdzi niekonstytucyjność tej ustawy, i tak wskazany skład będzie zgodny z konstytucyjnym wymogiem „większości", skoro ustawa jedynie „nakładała wyższe rygory". Stosując taką argumentację, mówimy jednak po prostu, że dobre są każde quorum i każda większość zgodna z konstytucją, a więc także ta, w której faktycznie orzekał Trybunał 9 marca. Znowu mamy dwie równie dobre (ale tym razem – pozytywne) odpowiedzi, które w związku z założonym punktem wyjścia praktycznie nic nie znaczą.

Broń obosieczna

Wskazany paradoks, na którym oparta jest argumentacja rządzących, jest bronią obosieczną. Kto stwarza paradoks, ten musi mieć świadomość, że może od tego paradoksu zginąć. Trybunał natomiast w swojej argumentacji nie stwarza takiego paradoksu, ponieważ wyraźnie odróżnia to, co jest przedmiotem oceny (odpowiednik języka przedmiotowego), od tego, co jest wzorcem czy kryterium oceny (metajęzyk). Na zdroworozsądkowy charakter tego odróżnienia wskazują zresztą prawnicze autorytety prawej i lewej strony sceny politycznej, takie jak prof. A. Strzembosz czy prof. E. Łętowska. Co więcej, zarówno z natury sądownictwa konstytucyjnego (na co zresztą w swojej opinii wskazała Komisja Wenecka), jak i z przepisów naszej konstytucji wynika wprost, że tylko Trybunał jest władny dokonywać oceny wyłącznie ze wskazanej metaperspektywy. Innymi słowy, Trybunał unika paradoksu samoodniesienia przez to, że... jest Trybunałem Konstytucyjnym i może badać każdą ustawę (przedmiot kontroli konstytucyjnej), opierając się wyłącznie na konstytucji (stanowiącej wzorzec kontroli). Nasz ustrojodawca zakładał mniej lub bardziej świadomie konieczność uniknięcia podobnego paradoksu, gdy wpisywał do konstytucji normę, zgodnie z którą sędziowie Trybunału Konstytucyjnego podlegają wyłącznie konstytucji. Stąd pojawiające się porównania sędziów TK i sędziów sądów (m.in. powszechnych) są zupełnie nie na miejscu, gdyż ci ostatni, choć podlegają poza konstytucją także ustawom, nie mogą stać się „kłamcami" w podobnym paradoksie. Przynajmniej z punktu widzenia systemowej koncepcji obowiązywania prawa nie mogą bowiem „skłamać". W końcu nie ich rolą jest orzekać o (nie)konstytucyjności ustaw. Jednakże nawet w przypadku sędziów sądów pojawiają się poważne konsekwencje stworzonego przez rządzących paradoksu. Pojawiają się one nie tyle na poziomie oceny walidacyjnej (orzekania o zgodności bądź niezgodności ustawy z konstytucją ze skutkiem w postaci utrzymania lub wyeliminowania przepisów z systemu prawnego), ale na poziomie tzw. wykładni prawa (czyli interpretacji prawa).

Uwagi na temat „paradoksu trybunalskiego" PiS stawiają w szczególnym świetle instytucję domniemania konstytucyjności i ukazują wagę wykładni systemowej, która w kontekście prawidłowo funkcjonującego Trybunału Konstytucyjnego odgrywa jedynie drugorzędną i pomocniczą rolę. W warunkach istnienia Trybunału sprowadzonego do roli „kłamcy" zaczyna natomiast nabierać pierwszorzędnego znaczenia. Taka konsekwencja, która jest zupełnie nie na rękę rządzącym, została przedstawiona przez samego prof. Bogusława Banaszaka, głównego eksperta konstytucyjnego PiS (na którego opinii, notabene, minister Ziobro oparł argument, że wyroku TK nie można opublikować). Profesor Banaszak na kartach swojej pracy „Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Komentarz" (Warszawa 2009, dalej: Komentarz) wiele uwagi poświęcił rozprawianiu się z przeważającym poglądem, wedle którego podległość sędziów innych niż sędziowie TK konstytucji i ustawom (art. 178 ust. 1 konstytucji) wyklucza samodzielne rozstrzyganie przez nich wątpliwości co do zgodności z konstytucją ustaw, na podstawie których orzekają (zob. Komentarz, s. 67–74). Zwykle w doktrynie wyrażano przekonanie, że w opisanej sytuacji sędzia może jedynie skorzystać z art. 193 konstytucji, czyli wystąpić do Trybunału z pytaniem prawnym dotyczącym konstytucyjności przepisu ustawy. Natomiast zdaniem prof. Banaszaka zasada bezpośredniego stosowania konstytucji (art. 8 ust. 2 konstytucji) umożliwia sędziom pomijanie w konkretnych, rozpoznawanych przez nich sprawach przepisów ustaw uznanych przez nich za niezgodne z konstytucją. Rozstrzygnięcie takie nie eliminuje z porządku prawnego owych przepisów, ale nie zostają one zastosowane w konkretnej sytuacji. Gdyby wszyscy sędziowie sądów (SN, powszechnych, administracyjnych, wojskowych) mieli wątpliwości co do konstytucyjności danej ustawy, pomijaliby ją zapewne jako podstawę swoich orzeczeń, a tym samym ustawę należałoby uznać za martwą (a zatem „faktycznie" by ona nie obowiązywała).

Z dobrodziejstwem inwentarza

Do tej pory stanowisko prof. Banaszaka miało status mniejszościowego, co było zrozumiałe, bo Trybunał Konstytucyjny działał normalnie, a to jemu ustrojodawca przypisał funkcję kontroli konstytucyjności prawa i tylko sędziów Trybunału objął podległością wyłącznie konstytucji, a nie także ustawom. W sytuacji jednak, gdyby rząd zrealizował swoją zapowiedź nieogłaszania wyroku z 9 marca (a w konsekwencji – także kolejnych orzeczeń TK wydawanych niezgodnie z określoną w ustawie grudniowej procedurą), pogląd, za którym tak stanowczo opowiadał się dotąd prof. Banaszak, będzie mógł znaleźć swoje praktyczne zastosowanie na masową skalę, co najmniej na zasadzie a maiori ad minus. Jeśli wszak przyjmiemy za prof. Banaszakiem, że sędzia sam, nie fatygując Trybunału, może rozstrzygać wątpliwości konstytucyjne i odmawiać zastosowania ustawy, to tym bardziej uprawniona jest teza, że może odmówić takiego zastosowania, gdy Trybunał już orzekł, a jedynie wyrok nie został przez premiera opublikowany. Podkreślmy jednak, że opinia prof. Banaszaka może pozwolić sędziom uzasadniać odmowę stosowania przepisów ustaw także wtedy, gdy danej regulacji ustawowej Trybunał nawet nie kontrolował. Fakt wydania przez Trybunał orzeczenia będzie tylko wzmacniał pozycję argumentacyjną sędziów.

Dodajmy, że z uwag prof. Banaszaka do art. 8 zamieszczonych w jego Komentarzu wynika też, że autor ten nie dystansuje się od koncepcji, zgodnie z którą nawet organy administracji publicznej mogą odmawiać przy rozstrzyganiu spraw stosowania uznanych przez nie za niekonstytucyjne przepisów ustaw. I one bowiem mają stosować konstytucję bezpośrednio, a jeżeli w konkretnej sytuacji ich wątpliwości okazałyby się nietrafne, to można to wychwycić w administracyjnej kontroli instancyjnej lub na etapie postępowania sądowoadministracyjnego (zob. Komentarz, s. 74–75).

Przekonania prof. Banaszaka na temat bezpośredniego stosowania konstytucji stanowią wyraz stosowania dyrektyw wykładni systemowej, akcentujących usytuowanie przepisów w tekstach prawnych. Jak zauważa: „(...) z umieszczenia jakiegoś postanowienia (chodzi o art. 8) w części ogólnej ustawy zasadniczej, wynika niemożność podważania wyrażonej w nim zasady poprzez interpretację przepisów zawartych w części szczegółowej (tzn. art. 178 ust. 1, art. 188 pkt 1, art. 193). Godne uwagi jest przy tym podkreślenie, iż sam ustrojodawca dodał w art. 178 ust. 1, że sędzia [SN, sądu powszechnego, administracyjnego lub wojskowego – przyp. AD i MP] podlega nie tylko ustawom, jak było w poprzednim stanie prawnym, ale i konstytucji. Nie tylko więc może, ale i powinien stosować Konstytucję RP. W razie wątpliwości co do konstytucyjności aktu w myśl art. 193 «może przedstawić» pytanie prawne do TK, ale konstytucja nie nakłada na niego takiego obowiązku, z czego można wnioskować, że gdy z możliwości tej nie skorzysta sam rozstrzyga wątpliwości". Nie bardzo zatem wiadomo, dlaczego autor powyższych tez chciałby, posługując się wykładnią systemową, pozwolić sędziom sądów odmawiać stosowania uznanych przez nich za niekonstytucyjne przepisów ustaw, a już sędziów TK (podlegających – w myśl art. 195 ust. 1 – tylko konstytucji!) analogicznego prawa pozbawić. Nie bardzo też wiadomo, dlaczego obecnie ten sam autor interpretuje art. 197 konstytucji, zawierający delegację dla ustawodawcy do unormowania organizacji TK i trybu postępowania przed nim, w sposób, który podważa wyrażoną w art. 8 konstytucji zasadę bezpośredniego stosowania (ust. 2), a nawet zasadę nadrzędności konstytucji w systemie prawa (ust. 1). Autor ten akceptuje bowiem uczynienie przez ustawodawcę zwykłego użytku z kompetencji przyznanej mu przez ustrojodawcę w sposób, który prowadził do rażąco dysfunkcjonalnego ukształtowania trybu postępowania przed Trybunałem i praktycznego długotrwałego wyłączenia możliwości konstytucyjnej kontroli bieżącej działalności ustawodawczej. Gdyby chcieć zastosować się do trybu postępowania uchwalonego w grudniu 2015 r. przez ustawodawcę, to Konstytucja RP stałaby się niezobowiązującą deklaracją polityczną, a nie realnie funkcjonującym w obrocie prawnym, najważniejszym w państwie aktem normatywnym.

Powyższe niespójności przekonań pozostają jednak bez większego logicznego znaczenia, gdyż oparłszy się uprzednio na paradoksalnym rozumowaniu, da się z nim dowolną sprzeczność uzgodnić. Poglądy prof. Banaszaka muszą być jednak brane przez rządzących z dobrodziejstwem inwentarza. Komentarz do konstytucji autorstwa prof. Banaszaka będzie mógł przecież stanowić dla sędziów i urzędników administracji publicznej poważne, naukowe i autorytatywne źródło wiedzy o tym, jak należy bezpośrednio stosować konstytucję w razie wątpliwości co do konstytucyjności ustaw, na podstawie których mają orzekać lub wydawać decyzje administracyjne.

Opieranie swej argumentacji na paradoksach logicznych może mieć pozytywne praktyczne, propagandowe skutki. Równie dobrze może jednak doprowadzić argumentującego do zguby. Czyżby, choćby nieświadomie polegając na opisanym paradoksie, obóz rządzący przeoczył, że wpuścił do własnej „oblężonej twierdzy" konia trojańskiego?

dr Adam Dyrda – adiunkt w Katedrze Teorii Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego

mgr Maciej Pach – doktorant w Katedrze Prawa Konstytucyjnego Uniwersytetu Jagiellońskiego

Maciej Pach Adam Dyrda

Rozwiązanie zawarte w ostatnim wyroku Trybunału przypomina te stosowane przez filozofów do rozstrzygania znanych od tysięcy lat logicznych paradoksów samoodniesienia, takich jak np. paradoks kłamcy. Opieranie się w swej argumentacji na takim paradoksie pozwala jednak uzgodnić z nią dowolny argument, a więc także taki, który może prowadzić do argumentacyjnej autodestrukcji.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?