Do nieuważnego czytelnika - sędzia Strączyński polemizuje z mec. Tobolewskim

Stabilność prawa jest wartością samą w sobie. W Polsce nieznaną. Ale znaną prawnikowi praktykującemu w brytyjskim systemie prawnym – polemizuje sędzia Maciej Strączyński.

Aktualizacja: 05.03.2016 15:39 Publikacja: 05.03.2016 01:00

Foto: 123RF

Co jest za tą zmianą? – pyta w felietonie Aleksander Tobolewski, adwokat z Kanady, analizując jedną z planowanych zmian prawa karnego. Skupił się jednak nie na zmianie, ale na opinii o projekcie ustawy Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Kanwą artykułu stała się omyłka pisarska w numerze druku sejmowego. Przytrafiła się ona Iustitii we wstępie do opinii. Z omyłki pan mecenas wyciągnął wniosek, że cała opinia jest niesłuszna, a zwłaszcza jej wstęp. Następnie to szeroko uzasadniał, ale pisał o innej ustawie niż opiniowana i o opinii nie jej dotyczącej. Niedostrzeżenie sprzeczności było dużą sztuką dla kogoś, kto przeczytałby ustawę i opinię, bo opinia w każdym punkcie wskazuje zmieniane przepisy i widać, czego dotyczy. Pan mecenas nie dostrzegł. Czy zatem przeczytał?

W Polsce ambicją każdego Sejmu jest uregulować nowymi ustawami wszystkie dziedziny życia (oczywiście inaczej, niż zrobiła to poprzednia ekipa) i ustaw jest mnóstwo. Sejmowy numer można więc pomylić, zwłaszcza gdy ta sama ustawa jest zmieniana kilkoma aktami jednocześnie. Jeśli ktoś chce wykorzystać pomyłkę jako pretekst do zdyskwalifikowania opinii – jego wola. Pan mecenas nie widzi lub nie chce widzieć, że to tylko pomylone cyferki, i cieszy się, iż ma o czym pisać.

Bo nie jest nasza

Ktoś, kto przeczytał tekst pana mecenasa, nie wie, który przepis projektu jak brzmi i jak zaopiniowała go Iustitia. Pan mecenas starannie wyliczył, ile zmian Stowarzyszenie poparło, ile razy się nie sprzeciwiło itd. Zadał sobie trud, by odrębnie policzyć oceny wprowadzeń i zmian przepisów, a odrębnie oceny uchyleń, chociaż często zmiany się ze sobą wiążą, uchylenie jednego przepisu wywołuje podobne skutki jak zmiana lub wprowadzenie innego i taki podział zmian nie ma sensu. Nie zadał sobie za to trudu przedstawienia choć jednego przepisu z projektu ustawy i treści opinii o nim. Gdyby jednak to zrobił, cały artykuł straciłby sens.

Od 1 lipca 2015 r. wprowadzono ogromną reformę prawa karnego. Zmiana była długo cyzelowana, poprawiana „ustawą o zmianie ustawy o zmianie ustawy", w końcu weszła w życie. Może była udana, może nie. Nikt nie wie, czy się sprawdzi, bo liczne przepisy nie zdążyły jeszcze zadziałać, większość sądów odwoławczych nie rozpoznała ani jednej sprawy osądzonej w nowej procedurze. Ale politycznym hasłem, z którym obecnie rządzący szli do wyborów, było: my tę zmianę odwołamy. Całą. Nieważne, czy poprawi ona sytuację w sądownictwie czy nie. Odwołamy, bo jest nie nasza. Zmiana jest zatem odwoływana nie dlatego, że się nie sprawdza, ale dlatego, że ma niewłaściwych autorów i niewłaściwą ideologię.

W takiej sytuacji oczywiste było dla Iustitii, że zapowiadane odwołanie reformy prawa karnego jest tzw. decyzją polityczną. W polskich realiach oznacza to decyzję kogoś ważnego, której uzasadnienie brzmi: ja tak chcę. Powołano kogoś niekompetentnego na stanowisko? Wiecie, może on się nie nadaje, ale to decyzja polityczna. Wprowadzono bezsensowną zmianę prawa? Wiecie, może to zadziała nie najlepiej, ale tak musi być, bo to decyzja polityczna. Znamy ten język od lat. Jeśli decyzja jest polityczna, wszelka dyskusja na jej temat jest bezcelowa. Tak ma być i koniec.

Ustawa, której dotyczyła nieznana w istocie mecenasowi Tobolewskiemu opinia, to tzw. odwołanie reformy prawa karnego. Prawnicy związani z PO byli zwolennikami kontradyktoryjności w procesie i model ten, w średnio udolny sposób, chcieli wprowadzić. Główny kierunek zmian dyskusji nie podlegał, bo był decyzją polityczną. Przed lipcem 2015 r. można było opiniować tylko konkretne rozwiązania, nakłonić rządzących do jakichś poprawek, wytknąć oczywiste nonsensy. Z kolei w kręgach związanych z PiS preferowany jest system z PRL, w którym prokurator wnosi akt oskarżenia, a sąd sam sobie musi udowodnić, czy oskarżony jest winny czy nie. Musi łatać wszystkie błędy śledztwa i wyjaśniać wszystkie wątpliwości, których może się w przyszłości dopatrzyć sąd odwoławczy. Nie jest to proces inkwizycyjny, jak niektórzy go określają, ale coś bliskiego. Ma tę wadę, że toleruje bezczynność stron, a sąd zmusza do bycia prokuratorem, adwokatem i dopiero na koniec sądem. Ma tę zaletę, że sędzia podpisuje się pod wyrokiem, o którego słuszności sam jest przekonany, i nie grozi mu świadomość, że coś nie zostało wyjaśnione, ale tak ma być i trzeba decydować mimo niewiedzy.

Skoro wiadomo, że obecna ekipa rządząca co do odwołania reformy też podjęła decyzję polityczną, wiedzieliśmy, iż dyskusja o pozostawieniu lub zniesieniu nowej kontradyktoryjności nie ma sensu. Będzie ona zniesiona bez względu na to, co napiszemy. Iustitia fakt ten oceniła negatywnie we wstępie do opinii, a to dlatego, że prawo karne – jako wkraczające w życie obywateli, w procesy z ich udziałem, w ich prawa – nie powinno się obracać jak chorągiewka w zależności od tego, skąd powieje polityczny wiatr. A jednak się kręci.

To wina sędziów

Mecenas Tobolewski patrzy na Polskę z kraju brytyjskiego systemu prawnego, w którym zmiana prawa karnego czy procedury jest wydarzeniem równie rzadkim jak koronacja Jej Królewskiej Mości ("Co z tą zmianą"). Stabilność prawa jest wartością sama w sobie. W Polsce jest nieznana. Prawnik wykonujący zawód w tak stabilnym systemie powinien rozumieć niezadowolenie sędziów, którym przyjdzie jednego dnia prowadzić trzy rozprawy w trzech różnych procedurach, zależnych od tego, kiedy postępowanie się rozpoczęło. Zrozumieć niezadowolenie wszystkich prawników, którym w trakcie przesiadania się z jednego systemu do drugiego każe się zawrócić w pół kroku i cofać do poprzedniej procedury, zresztą też zmienionej. Zanim dowiemy się, czy wielka zmiana się udała, zostanie ona odwołana. Bałagan będzie olbrzymi, ludzie będą się mylić, przepisy będą im się mieszać, ale to nie problem tych, co wprowadzają ciągłe rewolucje – jedni swoją, drudzy swoją. Winę za wszelkie trudności zrzuci się na sędziów i „tamtą" partię.

Dobrze albo źle

A czy zmiana jest polityczna? Ważną zmianą z 1 lipca 2015 r. było zapisanie w ustawie zakazu korzystania przez sąd z dowodów uzyskanych nielegalnie. Obecna zmiana ten zakaz wykreśla. Czy prokurator będzie więc mógł przedkładać sądowi nielegalnie zdobyte dowody? Nie, bo zabrania tego konstytucja stwierdzająca, że Polska jest państwem prawa (art. 2) i że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa (art. 7). Zanim wprowadzono zakaz, sądy też odrzucały dowody zdobyte przez agenta Tomka czy w aferze gruntowej przez jego kolegów. Na podstawie konstytucji. Skreślenie tego przepisu to zatem demonstracja woli politycznej.

Opiniowaliśmy konkretne przepisy, bo zmianę o podłożu politycznym można też wprowadzić dobrze albo źle. Zablokować nią procesy albo umożliwić ich prowadzenie. I opinia Iustitii brzmi: nie grzebcie w prawie karnym z pobudek politycznych. Wiemy, że nas nie posłuchacie i będziecie grzebać. Dlatego: to jest dobrze, to jest źle, to może zostać, to nie może. Tak brzmiała nasza opinia.

Pan mecenas nie porównał opinii z ustawą i wszystko, czemu się tak bardzo dziwi, to efekt tego zaniechania, oceniania nie tej opinii w kontekście nie tej ustawy. Nasza opinia nie jest zaś adresowana do nieuważnego czytelnika, którego pan mecenas przywołuje jako przykład, tylko do organów państwa. Każdy, kto zna projekty zmian prawa i opinię przeczyta, w przeciwieństwie do pana mecenasa, będącego nieuważnym czytelnikiem, zorientuje się, którego projektu owa opinia dotyczy, i skieruje ją do właściwej teczki. I po takiej czynności może z opinią polemizować. Ale już merytorycznie.

Autor jest sędzią Sądu Okręgowego w Szczecinie, prezesem Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia

Co jest za tą zmianą? – pyta w felietonie Aleksander Tobolewski, adwokat z Kanady, analizując jedną z planowanych zmian prawa karnego. Skupił się jednak nie na zmianie, ale na opinii o projekcie ustawy Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Kanwą artykułu stała się omyłka pisarska w numerze druku sejmowego. Przytrafiła się ona Iustitii we wstępie do opinii. Z omyłki pan mecenas wyciągnął wniosek, że cała opinia jest niesłuszna, a zwłaszcza jej wstęp. Następnie to szeroko uzasadniał, ale pisał o innej ustawie niż opiniowana i o opinii nie jej dotyczącej. Niedostrzeżenie sprzeczności było dużą sztuką dla kogoś, kto przeczytałby ustawę i opinię, bo opinia w każdym punkcie wskazuje zmieniane przepisy i widać, czego dotyczy. Pan mecenas nie dostrzegł. Czy zatem przeczytał?

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?