Pamiętam satyryka Jonasza Koftę, który pod koniec PRL, zbierając oklaski zwykł mówić, że cienka jest granica, kiedy owacja przeradza się w demonstrację, co było kąśliwością wobec ówczesnej władzy. W demokratycznej Polsce demonstracje cieszą się zupełną wolnością (pomińmy wpadkę byłej już prezydent stolicy zakazującej Marszu Niepodległości), i nie musimy się zbytnio troszczyć, jaki charakter ma zgromadzenie. Poza imprezami sportowymi nie są też zakazane kominiarki.

To jednak złudzenie. W tłumie może i jest ograniczona anonimowość, ale nieliczne grupki kreujące wydarzenie na całą Polskę, jak protest wobec działalności informacyjnej TVP, muszą się liczyć z tym, że mogą podlegać ocenie, zwłaszcza jeśli uczestniczą w bulwersującej zaczepce wobec znanej dziennikarki Magdaleny Ogórek.

Pojawiło się wiele zastrzeżeń, że TVP upubliczniła zdjęcia i nazwiska dziesięciu protestujących przed jej stacją, z podaniem profesji dwóch osób i nadto miejsca pracy jednej. Podanie miejsca pracy wydaje się przesadą, choć gdyby rzeczywiście chodziło o ostrą zadymę i wulgaryzmy, informacja, że np. uczestniczył tam profesor czy sędzia, byłaby jak najbardziej zasadna. Czy należało tak wskazywać psychologa, pewnie oceni sąd.

Społeczeństwo, czy nawet jego część oglądająca TVP ma natomiast prawo znać nazwiska osób, które od dłuższego czasu tworzą najgłośniejszy protest w Polsce. Nie zostały przecież wyłuskane z tłumu tysięcy demonstrantów, by ich w ten sposób napiętnować.

Jeśli zaś byłoby prawdą, że mogą te osoby otrzymywać groźby, to policja winna ustalić ich autorów, i pociągnąć do odpowiedzialności. Niech nie myślą, że są anonimowi. ©?