Z uwagą przeczytałem artykuł „Z perspektywy pączka w maśle, czyli bycie sędzią w Polsce". W mojej ocenie autorka byłaby bardziej przekonująca, gdyby nie sięgała do mitów o wyższości zarobków adwokackich nad sędziowskimi.
Odniosłem wrażenie, że autorka pisze o sytuacji sprzed dziesięciu lat, kiedy to faktycznie adwokaci sporo zarabiali, a pensje sędziów były żałośnie niskie. Od tego czasu wiele się zmieniło. Z publikowanych na łamach „Rzeczpospolitej" i innych gazet danych wynika, że adwokaci zarabiają mniej więcej 7200 zł. To jest średnia, która oznacza, że 50 proc. adwokatów zarabia mniej! Jeżeli ktoś uzna te dochody za duże, to niech weźmie pod uwagę, że adwokat nie otrzymuje ich od pracodawcy, tylko jest przedsiębiorcą. Musi sam opłacić lokal, pracowników, programy prawnicze, podatki i składki, w tym społeczne, OC i obowiązkowe na palestrę. Jeżeli np. zachoruje, to z reguły otrzymuje znikomy zasiłek obliczany od najniższej składki. Jeżeli chce wyjechać na urlop, to w tym czasie nie zarabia. Może tylko pomarzyć o odpowiedniku sędziowskiego stanu spoczynku z 75 proc. ostatniej pensji.
Bardzo trudna jest sytuacja początkujących adwokatów. Po ostatnich egzaminach adwokackich 1/3 do 1/2 (w zależności od izby adwokackiej) nowo wpisanych adwokatów nie podjęło samodzielnej praktyki. Nieliczni szczęśliwcy zatrudnieni w dużych kancelariach nie otrzymali po zdanym egzaminie zawodowym znaczącej podwyżki.
Starsi adwokaci też nie mają lekko. Nędznie wynagradzane sprawy z urzędu stały się łakomym kąskiem, a Naczelna Rada Adwokacka przechwala się bez umiaru, że załatwiła ustawę o pomocy prawnej ubogim, dzięki której adwokaci zarabiać będą na poradach dla ubogich po 63 zł brutto, czyli po odliczeniu kosztów i podatków na czysto jakieś 3000 zł miesięcznie w przeliczeniu na pełny etat.
Ogół sędziów to widzi, stąd też znikomy jest, wbrew sugestiom autorki, odsetek sędziów przenoszących się do palestry. W ostatnich latach było ich mniej więcej trzydziestu rocznie. Przy 11 tys. sędziów polskich to tyle co nic.