Euroskleroza ogarnia Unię. Ambitne projekty są odkładane w Brukseli na półkę, chodzi tylko o uratowanie z integracji tego, co się da. Ale dla Polski ten scenariusz ma zasadniczy walor: gwarantuje, że pod rządami PiS nasz kraj nie znajdzie się na marginesie Wspólnoty.
W unijnej centrali co prawda usłyszeć tak pesymistyczną diagnozę nie jest łatwo. 25 tysięcy urzędników Komisji Europejskiej żyje przecież z produkcji nowych projektów, podobnie jak opisujący ich działania brukselscy korespondenci. Z unijnej centrali nadal płynie więc fala spektakularnych haseł: „Europa dwóch prędkości", „minister finansów strefy euro", „europejska armia", „europejska polityka społeczna". To co prawda pomysły, o których mówiło się już 10, a czasem nawet 20 czy 30 lat temu. Ale tylko w oczach niewielu odbiera im to świeżość: w dobie internetu pamięć czytelników trwa kilka godzin, może kilka dni.
Włosi zostali na lodzie
W prywatnych rozmowach w otoczeniu przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera czy szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska można już jednak wyczuć zupełnie inny ton. Tu miarą sukcesu jest to, że Unia w ogóle nadal istnieje, że nie zmiótł jej kryzys finansowy, fala uchodźców, tsunami populizmu.
Bruksela gra więc teraz na uspokojenie nastrojów, dmucha na zimne. Mnoży zgniłe kompromisy, zamiata problemy pod dywan, byle zyskać chwilę wytchnienia.
Z perspektywy Polski na myśl przychodzi oczywiście ciągnący się już od blisko dwóch lat spór o rządy prawa. Ale takich niekończących się rozgrywek jest o wiele więcej. Jedna z nich dotyczy utrzymania od 2015 r. wbrew zasadom Schengen kontroli na granicach, m.in. między Szwecją i Danią. To ryzykowna praktyka, dla wielu ekspertów poważny krok do demontażu jednolitego rynku. Ale nikt w Brukseli nie będzie zmuszał szwedzkiego rządu do otwarcia granic: po co prowokować przejęcie władzy w kolejnym kraju przez skrajną prawicę.