Polska powinna wykorzystać ten czas do wypracowania nowej polityki wobec Berlina i UE, bo obecna jest kontrproduktywna. Werdykt wyborców okazał się dla nas korzystny. Najbardziej prawdopodobna koalicja: CDU\CSU, FDP, Zieloni nie zbliży Niemiec do Rosji, nie da też zielonego światła dla Europy dwóch prędkości. To nie najgorsza układanka polityczna.
Dobra perspektywa
Inny wynik wyborów, w efekcie którego nowy rząd niemiecki poparłby idee Emmanuela Macrona, co mogłoby się zdarzyć, gdyby zwyciężyła SPD, a także rzucił się w gospodarcze ramiona Rosji, nie zważając na okupację Krymu i wojnę w Donbasie, co z kolei wydaje się miłe uszom FDP, byłby dla Polski geopolitycznym ryzykiem. Możemy jednak odetchnąć. W trójkącie CDU\CSU – FDP – Zieloni z czołową rolą chadecji obie opcje będą się blokowały. W rezultacie plany wąskiej Unii skupionej wokół euro nie mają co liczyć na wsparcie Niemiec. Nie chce jej zdecydowanie FDP, nie porwała ona też CDU, a Zieloni nie uznają tej sprawy za priorytet. Niemcy nie poprą również zniesienia sankcji wobec Rosji dopóki nie zaprzestanie agresji wobec Ukrainy, nic nie stoi także na przeszkodzie, by zwiększały budżet obronny do poziomu 2 proc. PKB. To dla Polski całkiem niezłe perspektywy na kolejne lata.
Stan bezpieczeństwa i naszego dobrobytu jest uzależniony od kondycji Niemiec, relacje z nimi musimy zatem uważać za priorytetowe. Są one naszym strategicznym zapleczem; w razie wojny tylko przez ich terytorium może przyjść efektywna amerykańska pomoc wojskowa. Ponadto polska gospodarka rośnie w dużej mierze dzięki wymianie handlowej z Niemcami – idzie do nich niemal jednak trzecia naszego eksportu. Stały się one także największym inwestorem w Polsce. Dobre relacje z Berlinem nie są kwestią politycznego wyboru – w tej sytuacji nie ma bowiem żadnego wyboru, chyba że ktoś chciałby pogorszyć bezpieczeństwo Polski i spowolnić rozwój gospodarczy, czyli szkodzić ojczyźnie. Rzecz jednak w tym, by wzajemne relacje były na wszystkich polach obopólnie korzystne i nie miały żadnych cech podległości.
Wolny rynek to cel
Po wyborach w Niemczech rodzi się przestrzeń na polską ofensywę w Unii Europejskiej, której Niemcy mogłyby przyklasnąć, a przy okazji – na wyjście z unijnego impasu, w jakim się znaleźliśmy za sprawą Trybunału Konstytucyjnego, uchodźców, sądów i Puszczy Białowieskiej. Skoro nie dojdzie do rekonstrukcji niemiecko-francuskiego motoru UE, zaś ewentualne zmiany w jej strukturach w kierunku powołania ministra finansów, czy tzw. budżetu strefy euro, będą ledwie symboliczne, otwiera się pole do obrony spoiwa UE – wolnego rynku i swobody konkurencji. Służy to zarówno Polsce, jak i Niemcom. Wszelkie ograniczenia, choćby w imię walki z tzw. dumpingiem socjalnym, czyli wewnątrzunijny protekcjonizm, są niezgodne z traktatami i duchem UE, a przy okazji dla Polski niebezpieczne, zaś dla Niemiec niekorzystne.
Berlin pod wodzą postulowanej koalicji nie będzie zainteresowany psuciem relacji z Warszawą w imię obrony praworządności, możemy wprawdzie spodziewać się krytyki słownej, ale praktycznych działań już nie. To będzie rząd obrony dobrobytu, a handel z Polską właśnie go buduje.