Dla Koalicji Obywatelskiej kampania prezydencka Rafała Trzaskowskiego rysuje się jako pierwszy etap drogi do przejęcia władzy z rąk PiS w 2023 roku. Jest oczywiście poczucie rozczarowania, niedosytu po tym, co wydarzyło się w niedzielę. Ale inaczej niż po wyborach europejskich i parlamentarnych – nie ma wrażenia porażki czy klęski. Kampania Trzaskowskiego była jedną z najlepszych kampanii KO od wielu lat – być może nawet od czasu, gdy w PO rządził Donald Tusk, i zakończyła się zdobyciem 10 milionów głosów. Nawet w PiS ten wynik zrobił wrażenie. W środowisku KO jest przekonanie, że zrobiono praktycznie wszystko, co było możliwe. Obóz Jarosława Kaczyńskiego był jednak jeszcze bardziej skuteczny w mobilizacji własnych rezerw niż opozycja. Teraz przed KO i samym Rafałem Trzaskowskim trudna „trzecia droga". Trzaskowski ani nie zostanie tylko prezydentem Warszawy, ani nie będzie tylko politykiem KO. On i jego otoczenie muszą znaleźć sposób, by wytyczyć dla siebie nową ścieżkę.
Nie będzie to ścieżka Tuska z 2005 roku, bo Trzaskowski nie jest przecież liderem partii. Budka i Trzaskowski muszą podzielić role. Ale dla Trzaskowskiego na krótką i długą metę liczy się też wiarygodność wobec obietnic, które sam złożył. Tak jak ta, która dotyczy ulicy Lecha Kaczyńskiego. Liczy się czas. Okno do wykorzystania tego, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach, szybko się zamyka. Są przecież wakacje. I to po czterech długich i wyczerpujących kampaniach wyborczych. Jednak powrót Trzaskowskiego z nowymi pomysłami dopiero we wrześniu nie wchodzi w grę, jeśli koncepcja, o której mowa, ma być czymś więcej niż tylko kolejnym planem, po którym nic nie zostaje na później. A takich było w polskiej polityce ostatnio wiele.
Szerzej niż KO
Ogólna koncepcja na przyszłość wydaje się jasna, diabeł jednak tkwi w konkretach, a także w determinacji samego kandydata. Zdobył 10 mln głosów. To logiczne, że jeśli ma być politykiem ogólnokrajowym, to będzie szukał utrzymania formuły szerszej niż tylko Koalicja Obywatelska, trochę tak jak Platforma poszerzyła swoje środowisko, budując Koalicję w ubiegłych latach. Co ważniejsze, zarówno Trzaskowski, jak i Budka czy zaplecze w sztabie należą do tej samej grupy, która rozpoczęła zmiany w Platformie i doprowadziła do zwycięstwa nad Grzegorzem Schetyną. Teoretycznie i praktycznie ma to być atut, który będzie ułatwiał działania i uzupełnianie się wzajemne. Jedno jest pewne: Nie będzie to formuła, którą obserwowaliśmy wcześniej w polskiej polityce. W 2005 wspominany już Donald Tusk jako lider PO poprowadził ją do zwycięstwa w kolejnych wyborach. Trzaskowski ma dużo trudniej, ale ma też atuty – jak prezydentura Warszawy i samorządność – których Tusk nie miał. Są jednak rywale. W tym ruch Szymona Hołowni, z którym KO może mieć problem. Zwłaszcza po ostatnich deklaracjach samego Hołowni dotyczących startu w wyborach do Sejmu listy opartej na jego projekcie.
W najbliższym czasie można spodziewać się więc inicjatyw i wydarzeń, które będą pokazywały, że Trzaskowski chce utrzymać polityczny impet, który uzyskał dzięki wyborom. Spotkania poza Warszawą i dalsze rozmowy z wyborcami, zaangażowanie tych, którzy włączyli się do kampanii – zwłaszcza młodych – to jednak nie wszystko. Trzaskowski musi znaleźć formułę, w której będzie funkcjonował jednocześnie jako prezydent Warszawy i polityk krajowy. Pytanie, czy tego chce i na ile wystarczy mu sił. Najbliższe trzy lata do wyborów na pewno dostarczą opozycji amunicji do mobilizacji wyborców i podtrzymywania ich zaangażowania, zwłaszcza na płaszczyźnie samorządowej.
Tylko jak podtrzymywać to zainteresowanie w sytuacji, gdy pamięć o wyborach w 2020 roku będzie nieodwołalnie przemijać? I jednocześnie uzupełniać to tym, co będzie robić sama Koalicja Obywatelska i Platforma. Koncepcja „ruchu obywatelskiego" brzmi atrakcyjnie, ale w praktyce będzie trudna w realizacji. Nie jest jednak niemożliwa. Zwłaszcza że Trzaskowski i KO wykonali w kampanii nie tylko dużo pracy, ale też dużo istotnych kroków, jak przyjęcie diagnozy PiS dotyczącej programów społecznych. Za kilka lat może to procentować, jeśli pójdą za tym kolejne działania, a nie tylko słowa o „nowej solidarności".