Poniedziałkowe konferencje prasowe kandydatów, czy też może spotkania z publicznością i mieszkańcami, nie miały nic wspólnego z prowadzeniem debaty przedwyborczej, ale za to idealnie oddają istotę polskiej sceny politycznej. Brak jakiegokolwiek dialogu, żółć zalewającą oczy politykom i strach przed wyborcami.
I mimo że to Rafał Trzaskowski bardziej starał się o stworzenie wrażenia, że odpowiada na jakieś pytania i stara się dopuścić do głosu różne opcje polityczne i poglądy, to on też nie znalazł zadowalającego sposobu na to, by móc uwierzyć, że w Polsce jakaś debata w ogóle się toczy.
Andrzej Duda pozwolił natomiast na to, by groteska, która miała zniszczyć moralnie przeciwnika (np. odliczanie czasu dla nieobecnego Rafała Trzaskowskiego), zamieniła show w Końskich w nieudany kabaret. W dodatku z widocznym prompterem, z którego czytał prezydent, co odarło go z iluzji spontaniczności.
Jedyne co pozostanie nam w głowach, to fakt, że prezydent puścił oko do antyszczepionkowców, a Trzaskowski podał szklankę wody dziennikarce „Faktu”. Przede wszystkim jednak nie było między nimi żadnej rozmowy. Nie nastąpiła interakcja.
To symboliczne rozstanie dwóch politycznych światów. Do tej pory były one sobie potrzebne, by konkurować i konfrontować się ze sobą. Teraz wystarczy im mówienie do swoich wyborców, bez tracenia czasu na odpowiadanie na argumenty przeciwnika.