Bóle, w jakich rodzi się koalicja rządowa, pokazują, jak osłabła pozycja Niemiec w Europie. Dziś to nie Berlin, ale Paryż wyznacza unijne mody i nie jest to dobra wiadomość. Polska potrzebuje bowiem silnych Niemiec, które są liderem Unii, choć nie jej panem. Wraz z ich słabnięciem marnieje także wschodnie skrzydło UE, czyli my. Może zatem warto zakopać urazy i spojrzeć na Berlin z troską.
Powinno nam zależeć na Niemczech z czterech powodów: geopolitycznego, obronnego, politycznego i gospodarczego. Tymczasem wygląda na to, że przestało zależeć. Nie chodzi tu o chwilowe przepychanki, ale o strategiczną nieufność wobec Niemiec.
To droga donikąd. Polska jest za słaba, by zbudować sojusz skupiony wokół nas. Gdyby nawet Trójmorze stało się solidarnym blokiem, jego łączne PKB to ledwie jedna trzecia PKB Niemiec, a suma „trójmorskich” wydatków militarnych to połowa budżetu obronnego Niemiec.
Państwa potencjalnego aliansu prowadzą różne polityki i mają rozbieżne interesy, trzeba więc zakładać, że Polska będzie budować swoją pozycję samodzielnie, nie zaś w oparciu o sojusz trzech mórz.
Niemcy nie są wrogie Polsce. To nie one, ale Francja chce zmienić UE w kierunku niekorzystnym dla Polski. To nie Niemcy, lecz Francja jest liderem budowy europejskiej obrony, która może osłabić NATO. Nie one, ale Włochy i Węgry prą do normalizacji stosunków z Rosją i usankcjonowania de facto aneksji Krymu. Ponadto, po brexicie Niemcy będą jedyną potęgą Unii, która opowiada się za korzystnym dla Polski wolnym rynkiem, a nie protekcjonizmem preferowanym przez Francję i Włochy.