80 lat temu zginął śmiercią marynarza, na morzu, kapitan Mamert Stankiewicz. Przeszedł do legendy jako „Znaczy Kapitan", rozsławiony przez inną legendę – swego znakomitego wychowanka i pisarza kapitana Karola Olgierda Borchardta. Dzięki zapaleńcom takim jak Znaczy Kapitan II Rzeczpospolita zaczęła korzystać z dobrodziejstw, jakie oferuje morze: od wzbogacającego budżet państwa transportu i handlu morskiego po rozszerzanie horyzontów myślowych i unowocześnianie wizji świata. W dużej mierze to dzięki morzu porozbiorowa Polska stopniowo przestawała być zaściankowa, zacofana, wyłącznie rolnicza (z całym szacunkiem dla ziemiaństwa). A zaczynała – jako spadkobierczyni polski szlacheckiej – od morskiego zera, a nawet jeszcze niżej, wręcz od pogardy dla morza.
„Może nie wiedzieć Polak co morze, gdy pilnie orze"; to słynne stwierdzenie, oddające staropolską mentalność, pochodzi z poematu „Flis" Sebastiana Fabiana Klonowica (pierwsze wydanie: Kraków 1595). Poczynając od XVI stulecia, woda interesowała szlachcica o tyle, o ile mógł nią spławiać zboże lub w postaci rybnego stawu; morze darzył nieskrywaną niechęcią, uważając, że czeka go na nim wszystko, co najgorsze. Przekonanie to jeszcze się wzmogło po morskiej wyprawie Zygmunta III Wazy do Szwecji: gdy w listopadzie 1592 r. zmarł Jan III Waza, nasz król Zygmunt III Waza wyruszył przez Bałtyk, aby objąć tron po ojcu. Królewska flotylla wyruszyła z Gdańska 16 września 1593 r. na 40 okrętach szwedzkich (przyprowadził je szwedzki admirał Klas Fleming) oraz kilkunastu gdańskich i holenderskich wynajętych przez polskich możnowładców; w sumie flotylla liczyła 57 naw. Znamienne, że polski król nie dysponował polskimi okrętami. Literatura staropolska, jak każda literatura będąca zwierciadłem życia, poglądów i mentalności swoich czasów, pokazuje szlachecki lęk:
„Lepsza rzecz jest ubogim w ziemi być niepłodnej
Niż bogatym pod strachem dyskrecyjej wodnej" – pisał Wacław Potocki (1621–1696).
W kulturze staropolskiej utrwaliło się przekonanie o morzu „jako o potędze nam obcej, wrażej, miażdżącej bezsilnego człowieka. Zionie ona grozą i lękiem, odstręcza nieznanym i odpycha, nie nęci wcale przeżyciami dotąd nieznanymi i egzotycznymi". Stąd osąd, jaki pozostawiło morze w staropolskiej kulturze, jest „nikły, wprost niedostrzegalny, a w swym uczuciowym zabarwieniu nader jednostronny" (Roman Pollak, „Wśród literatów staropolskich", Warszawa 1966).