Ulysses Grant: Wielki wódz, słaby prezydent. Część II

Amerykańscy prezydenci | W 1861 r. Ulysses Simpson Grant był odsuniętym od służby kapitanem, któremu nie chciano powierzyć dowodzenia nawet niewielkim oddziałem. A jednak to on poprowadził wojska Północy do spektakularnych zwycięstw i cztery lata później przyjmował kapitulację Południa.

Publikacja: 13.12.2018 14:27

„Grant i jego generałowie”, obraz Ole Petera Hansena Ballinga

„Grant i jego generałowie”, obraz Ole Petera Hansena Ballinga

Foto: Wikipedia

Ulysses Simpson Grant nigdy nie miał skrystalizowanych poglądów politycznych. W przeciwieństwie do swoich braci trzymał się od polityki z daleka. Nie miał też wysokiego mniemania o waszyngtońskich elitach. Przyszły 18. prezydent Stanów Zjednoczonych był człowiekiem do bólu zwyczajnym. O rozwój swojej kariery nie dbał tak samo jak o schludność swojego wyglądu. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że był człowiekiem „na luzie", pragnącym spokojnego, ustatkowanego życia. Te cechy wbrew pozorom okazały się niezwykle przydatne w czasie wojny secesyjnej, ale kłopotliwe w czasie prezydentury. Jego błyskawiczny awans do stopnia generała brygady nie był wsparty ani koneksjami rodzinnymi, ani znajomościami wśród waszyngtońskiej socjety. On po prostu był niezwykle utalentowanym żołnierzem, który do dowodzenia armią podchodził w sposób bardzo pragmatyczny.

Koledzy Granta z Akademii Wojskowej w West Point, którzy mieli znacznie lepsze oceny na studiach, karnie przestrzegali wojskowej dyscypliny i systematycznie pięli się w hierarchii. Mimo to później w warunkach bojowych okazywali się o wiele mniej skuteczni niż Grant. On zaś, mimo legendarnej wręcz skłonności do bałaganiarstwa, częstego zaglądania do kieliszka i całkowitego odrzucenia konwenansów epoki, stał się w ciągu zaledwie kilku miesięcy bohaterem narodowym Północy na miarę Jerzego Waszyngtona. Grant doskonale rozumiał, że na polu bitwy nie obowiązują żadne zasady. Póki trwa wojna, przewagę ma ten, kto jest przede wszystkim szybszy. „Sztuka wojenna jest naprawdę bardzo prosta – powiadał. – Należy znaleźć wroga, po czym dorwać go jak najszybciej. Następnie uderzyć na niego jak najmocniej i nacierać do oporu, nigdy nie odpuszczając". W ten sposób zdefiniował i wprowadził w życie pierwsze zasady wojny błyskawicznej. Co prawda uznaje się, że twórcą tego terminu był feldmarszałek Alfred von Schlieffen, szef sztabu armii pruskiej w latach 1891–1905, ale samą koncepcję wojny błyskawicznej można przypisać właśnie generałowi Ulyssesowi Grantowi. Jego pierwszym spektakularnym zwycięstwem w wojnie secesyjnej było wyparcie wojsk konfederackich z Fortu Donelson nad rzeką Cumberland w celu oczyszczenia stanu Tennessee z wojsk Południa.

Wojenny pragmatyk

W maju 1861 r. konfederacki generał Daniel Donelson z Armii Tennessee rozpoczął budowę 15-akrowej twierdzy z co najmniej 10 redanami. Twierdza była chroniona przez fortyfikacje polowe wypełnione rowami i jamami strzeleckimi. Zdobycie takich umocnień było niezwykle trudnym zadaniem. Ogółem fortu broniło 16 tys. żołnierzy i 67 nowoczesnych dział. Dodatkowo położenie fortu zaledwie 30 metrów od rzeki Cumberland dawało możliwość swobodnego ostrzału zbliżających się okrętów unionistów.

Twierdza wydawała się nie do zdobycia. Na dodatek Grant nie posiadał żadnych map ani informacji o tym forcie. Być może gdyby znał skalę wyzwania, na jakie się porywał, nigdy nie poradziłby sobie ze zdobyciem Fortu Donelson. Ale Grant o tym nie wiedział i jak zwykle działał spontanicznie. Ta żywiołowość okazała się skuteczna. 12 lutego 1862 r. kanonierka pancerna „Carondelet" dotarła do fortu, oddając kilka strzałów rozpoznawczych. W ten sposób chciano sprowokować obrońców do odpowiedzi i ustalić liczbę dział chroniących fort od strony rzeki. Dowódca twierdzy, przewidując cel prowokacji, zakazał odpowiadania na ogień. Następnego dnia „Carondelet" rozpoczął zmasowany ostrzał fortu. Obrońcy, widząc skalę natarcia, tym razem odpowiedzieli ogniem i skupili się na obronie od strony rzeki. 14 lutego do fortu podpłynęły cztery kolejne kanonierki Unii, przyłączając się do ostrzału. Obrońcy zasypali je deszczem pocisków. Wszystkie okręty zostały uszkodzone; zginęło 9 marynarzy, a 45 zostało rannych. Tymczasem od południa twierdzę zaatakowały trzy skrzydła wojsk unionistów pod dowództwem generałów Smitha, Wallace'a i McClernarda. Ale konfederaci byli znakomicie przygotowani do odparcia przeciwnika. Szybkie i zmienne kontrataki na prawe i lewe skrzydło zaczęły poważnie zagrażać oblegającym twierdzę wojskom Unii. Szczególnie prawe skrzydło trzymało się na włosku. 15 lutego sytuację odmieniło przybycie oddziałów generała Granta, który nakazał odzyskać prawe skrzydło i jednocześnie zaatakować fort od jego lewej flanki. Ta taktyka okazała się niezwykle skuteczna. Tego samego dnia po południu przybyły kolejne posiłki wojsk Północy. Grant wiedział, że zwycięstwo jest kwestią godzin. Wtedy napisał do dowódcy fortu generała Johna B. Floyda krótką notatkę, która przeszła do historii wojskowości: „Żadnych warunków, tylko bezwarunkowa i natychmiastowa kapitulacja". Zszokowany nietypowym jak na ówczesne reguły wojenne żądaniem generał Floyd po rozmowie z generałem Bucknerem podjął decyzję o bezwarunkowym poddaniu fortu.

Bitwa i taktyka Granta zostały opisane we wszystkich gazetach Unii. Opinia publiczna Północy oszalała na punkcie nowej gwiazdy wojny secesyjnej. Nawet chłopcy bawiący się w wojnę na podwórkach krzyczeli do siebie słynne słowa Granta: „No terms except unconditional and immediate surrender can be accepted". Tak błyskawiczne i spektakularne zdobycie Fortu Donelson, który miał być jedną z najpotężniejszych twierdz Konfederacji, zapewniło mało znanemu generałowi brygadierowi wejście do ścisłego dowództwa armii i awans na generała majora. Ledwo rok wcześniej Grant zabiegał, żeby zostać szeregowym żołnierzem w kompanii ochotników. Teraz był jednym z najważniejszych dowódców, a opinia publiczna nadała mu zaszczytny przydomek Unconditional Surrender.

Poważny błąd

Utrata fortów Henry i Donelson zmusiła siły konfederackie generała Alberta Johnstona do wycofania się z Kentucky i znacznej części Tennessee. Mimo tak znaczących zwycięstw Grant nie dał odpoczynku swoim żołnierzom. Skierował 40-tysięczną armię wzdłuż rzeki Tennessee w kierunku węzła kolejowego w Corinth. W czasie tej przeprawy dotarł do niego rozkaz wstrzymania ofensywy i zaczekania na nadejście 20 tys. żołnierzy Armii Ohio generała Dona Carlosa Buella. Grant wykonał rozkaz, kazał rozbić obóz, ale popełnił kardynalny błąd, nie budując żadnych fortyfikacji polowych na wypadek ataku wojsk konfederackich. Zamiast tego kazał ćwiczyć musztrę.

Tymczasem pałający żądzą zemsty za utratę Fortu Donelson konfederacki dowódca Johnston zdążył się zorientować, że Grant zrezygnował z pościgu. Postanowił więc zawrócić, aby szybko zniszczyć siły Granta, zanim połączą się z Armią Ohio. 6 kwietnia 1862 r. uderzył na obóz Armii Tennessee z takim impetem, że część zaskoczonych oddziałów Granta zaczęła uciekać w panice. Ci, którzy zachowali dyscyplinę, natychmiast stworzyli linię obrony wzdłuż drogi nazwanej Gniazdem Szerszeni. Nie mogli jednak jej zbyt długo utrzymać. Zmasowany ogień artylerii konfederackiej dokonywał straszliwego spustoszenia w szeregach unionistów. Konfederaci zabili lub ranili większość obrońców i zajęli strategiczne Gniazdo Szerszeni.

Kiedy wydawało się, że dla armii Granta nie ma ratunku, wydarzyło się coś, co unioniści uznali za cud. W walce został śmiertelnie ranny generał Johnston. Dowodzenie nad konfederatami przejął mniej doświadczony generał Pierre G.T. Beauregard. Zamieszanie wokół śmierci Johnstona opóźniło kolejne natarcie. Żołnierze Unii natychmiast to wykorzystali i utworzyli kolejną linię obrony. Do ich okopów zaczęły też przybywać posiłki z armii Buella, która właśnie docierała parostatkami rzeką Tennessee. Mimo furiackich ataków konfederatów, dokonywanych nawet po zachodzie słońca, wojska Unii utrzymały pozycje obronne, a dzięki napływowi posiłków rankiem liczyły już 40 tys. żołnierzy. Armia konfederatów w wyniku poniesionych strat zmalała do 30 tys. Po serii desperackich ataków generał Beauregard uznał, że nie zdoła wygrać bitwy. Straciwszy ponad 10 tys. żołnierzy, czyli ponad 25 proc. stanu osobowego, wydał rozkaz odwrotu do Corinth.

Bitwa pod Shiloh była kolejnym zwycięstwem Granta nad konfederatami. Unioniści wygrali przede wszystkim ze względu na umiejętności taktyczne swojego dowódcy. Jednak w sztabie wojsk Unii zaczęto mocno krytykować działania Granta, głównie za brak przygotowania umocnień. Niektórzy dowódcy domagali się dymisji generała. Jednak prezydent Lincoln uciął te żądania jednym zdaniem: „Nie mogę wyrzucić tego człowieka. On walczy".

Kapitulacja w Appomattox

Kolejne zwycięstwa wojsk Granta latem 1863 r. w bataliach pod Memphis, Vicksburgiem oraz Port Hudson spowodowały, że opinia publiczna wybaczyła mu błędy w bitwie pod Shiloh. Jesienna ofensywa wojsk Unii w 1863 r. zaowocowała zwycięstwem pod Chattanoogą i wyparciem konfederatów z Tennessee.

Nikt już nie ośmielał się krytykować Granta. Prasa nazywała go wojskowym geniuszem, obywatele wieszali jego portrety w domach, a Kongres 17 grudnia 1863 r. podjął decyzję o przyznaniu mu najwyższego odznaczenia – Złotego Medalu Kongresu – i stanowiska głównodowodzącego wojsk Unii. Ta decyzja nie została jednak przyjęta z uznaniem w sztabie. Wielu generałów zarzucało Grantowi dyletanctwo i nadmierną brawurę przy podejmowaniu strategicznych decyzji. Wypominano mu coraz bardziej dostrzegalne pijaństwo. Krytycy zwrócili się do prezydenta Lincolna z prośbą o anulowanie decyzji Kongresu i wyznaczenie innego głównodowodzącego. Jednak Lincoln nie chciał nawet o tym słyszeć. Krytykom Granta odpowiedział, że gdyby tylko byli tak skuteczni jak Grant, to osobiście zaopatrzyłby ich w alkohol. Wkrótce Lincoln przekonał się, że podjął słuszną decyzję, wspierając swojego ulubionego generała. W czerwcu 1864 r. Grant rozpoczął oblężenie miasta Petersburg. O skali działań wojennych świadczy fakt, że oblężenie to trwało aż do wiosny następnego roku. 3 kwietnia 1865 r. pod naporem wojsk Unii padła stolica Południa – Richmond.

Konfederacja nie była już zdolna podnieść się z tych klęsk. 7 kwietnia 1865 r. generał Ulysses S. Grant wezwał głównodowodzącego wojsk Konfederacji generała Roberta E. Lee do poddania się. Tym razem jednak nie zażądał bezwarunkowej kapitulacji. Zaproponował nawet dość szczodre warunki złożenia broni. W niedzielę palmową 9 kwietnia generał Lee przybył do domu kupca i farmera Wilmera McLeana w Appomattox. Wybór miejsca był całkowicie przypadkowy, ale zapewnił jego właścicielowi stałe miejsce w podręcznikach historii. Generał Lee wszedł do skromnego salonu ubrany w nieskazitelny mundur. Zupełnie inaczej prezentował się Grant, którego mundur był zabłocony i powycierany po ostatnich dniach kampanii. Panowie doskonale się znali z czasów wojny amerykańsko-meksykańskiej (1846–1848). Robert E. Lee był pierwszym generałem, któremu prezydent Lincoln zaproponował stanowisko głównodowodzącego wojsk Unii na początku wojny secesyjnej. Lee uprzejmie odmówił i powrócił na Południe, aby wstąpić w szeregi sił konfederackich.

Spotkanie generałów przebiegało w zdumiewająco przyjaznej atmosferze. Lee był mile zaskoczony, że Grant zgodził się, żeby konfederaccy żołnierze mogli zabrać swoje konie i muły, aby służyły im do wiosennych prac w polu. Żołnierze i oficerowie Południa zostali objęci amnestią i mogli wrócić do domów, nie obawiając się procesów sądowych za zdradę. Głównodowodzący wojsk Unii zapewnił im też żywność i wsparcie medyczne. Największy koszmar w historii Ameryki zakończył się bez krwawej zemsty i bratobójczych rozliczeń.

Niechaj będzie pokój

W północnych stanach zapanowała wielka radość, kontrastująca z całkowitym załamaniem mieszkańców Południa. W miastach Unii wystawiano portrety Granta razem z portretami Lincolna, otoczone girlandami kwiatów. Republikanie już wiedzieli, kto będzie ich następnym kandydatem na prezydenta USA. Tym bardziej że Lincoln z Grantem bardzo się lubili. Fala radości ze zwycięstwa zgasła jednak 15 września 1865 r., kiedy ogłoszono śmierć prezydenta Abrahama Lincolna po zamachu na jego życie, dokonanym dzień wcześniej przez fanatycznego południowca Johna Wilkesa Bootha. Grant dowiedział się o śmierci swojego przyjaciela w czasie podróży do New Jersey. Natychmiast zawrócił do stolicy. Był głęboko wstrząśnięty i rozgoryczony. Kiedy wrócił do Waszyngtonu, prezydentem był już demokrata z Południa Andrew Johnson, który z obawy przed popularnością generała zaczął traktować go jako swojego potencjalnego rywala politycznego. Prawdopodobnie w celu dyskredytacji Granta nakazał aresztować Roberta E. Lee, któremu Grant pisemnie zagwarantował w Appomattox, że nie trafi do więzienia. Wściekły Grant wysłał do prezydenta bardzo ostry list. Johnson ustąpił, ale konflikt pozostał.

Kiedy rozpoczął się słynny proces prezydenta Johnsona przed Kongresem, republikanie – którzy nazywali się wówczas Partią Unii – natychmiast zaproponowali Grantowi kandydowanie na prezydenta. Podczas konwencji tej partii, która odbyła się 20–21 maja 1868 r. w Chicago, Grant uzyskał nominację przez aklamację. On sam decyzję swojej partii skomentował jednym zdaniem: „Niechaj będzie pokój". Skompromitowany procesem przed Kongresem prezydent Andrew Johnson nie otrzymał nominacji demokratów, którzy wystawili do wyborów jego oponenta Horatio Seymoura. Wydawało się, że nie ma on szans w walce z powszechnie cenionym Grantem. Ale ostatecznie generał wygrał tylko niewielką przewagą 300 tys. głosów.

Miał 46 lat, kiedy 4 marca 1869 r. wprowadzał się do Białego Domu. Osiem lat wcześniej był nikomu nieznanym bankrutem i wydalonym karnie ze służby oficerem, który nieustannie zaglądał do butelki. Teraz nadal nie żałował sobie alkoholu, ale był głową państwa i największym w historii Ameryki dowódcą wojskowym obok Jerzego Waszyngtona. Jak to jednak często bywa, wspaniały dowódca z czasów wojny okazał się miernym przywódcą w okresie pokoju.

Gabinet w cieniu korupcji i nepotyzmu

Nowy prezydent postanowił jak najszybciej wprowadzić w życie XV poprawkę do konstytucji, która przewidywała, że każdy urodzony na terytorium USA jest obywatelem tego kraju i ma pełne prawa wyborcze. Poprawka umożliwiała głosowanie byłym czarnoskórym niewolnikom. Grant nie odczuwał nienawiści do południowców. Co prawda oczekiwał spłacenia przez buntownicze stany długu wojennego wynoszącego 400 mln dolarów, ale pragnął wspomóc wyniszczoną wojną gospodarkę Południa. Wojna secesyjna radykalnie bowiem skontrastowała poziom zamożności przemysłowych stanów Północy i spauperyzowanego, rolniczego Południa.

Niestety, ambitne cele Granta rozbijały się o konflikty wewnątrz jego gabinetu, który można uznać za jeden z najbardziej skorumpowanych i niekompetentnych w historii. W dodatku prezydent miał skłonność do mianowania na wysokie stanowiska państwowe ludzi bez kwalifikacji, znajomków ze studiów i przyjaciół z czasów wojny lub kompanów od wspólnych libacji alkoholowych. Sekretarzem stanu został na przykład Elihu Washburne, którego jedyną zasługą była pomoc Grantowi w dostaniu się wiele lat wcześniej na studia w West Point. Fotel sekretarza wojny przypadł przyjacielowi Granta, generałowi Johnowi Rawlinsowi, a sekretarzem skarbu został przyjaciel od kieliszka Alexander Stewart. Był to typowy podział łupów po wyniszczającej wojnie i kompromitującej prezydenturze Johnsona. Do tego członkowie gabinetu byli najbardziej skorumpowanymi urzędnikami w historii rządów USA. Dzięki naciskom na skarbnika Nowego Jorku Able'a Corbina, który był szwagrem prezydenta, niejaki James Fisk i jego wspólnik Jay Gould lobbowali u prezydenta o nieingerowanie w interesy spekulantów złota i zbili na tym fortuny. Sprawa została jednak ujawniona przez nowojorskiego dziennikarza. Przerażony skalą afery prezydent nakazał szwagrowi zerwanie kontaktów ze spekulantami, a sam podjął decyzję o wypuszczeniu na rynek części rezerw kapitałowych złota. Efektem było radykalne obniżenie wartości tego kruszcu i załamanie rynku finansowego.

Kolejnym wyzwaniem stojącym przed administracją Granta była napięta sytuacja społeczna na Południu. Nadanie Murzynom praw obywatelskich wywołało tam falę ostrych protestów, czego przejawem było powstanie terrorystycznej organizacji Ku Klux Klan. Prezydent zareagował na to jak typowy żołnierz. Za zgodą Senatu wprowadził stan wojenny na tych obszarach, gdzie sytuacja groziła wybuchem nowej rebelii.

Afera za aferą

Także w zakresie polityki międzynarodowej gabinet Granta nie miał się czym chwalić. Prezydent usilnie zabiegał o zakup bądź aneksję Santo Domingo. Mimo starań w Kongresie 30 czerwca 1870 r. Senat USA odrzucił propozycję aneksji Dominikany. Kwestia dzierżawy nie została nawet wzięta pod uwagę.

Również kubańska wojna dziesięcioletnia przeciw Hiszpanii, która wybuchła jeszcze za kadencji Johnsona w 1868 r., obnażyła nieporadność polityki zagranicznej Granta. Amerykańska opinia publiczna domagała się wsparcia militarnego dla Kubańczyków, ale prezydent ogłosił neutralność Stanów Zjednoczonych. Decyzja okazała się wielkim błędem, czego dowiódł tzw. incydent Virginius. W 1873 r. Hiszpanie zatrzymali amerykański okręt, który wiózł wsparcie dla kubańskich patriotów. 50 członków załogi rozstrzelano, a reszta amerykańskiej załogi trafiła do hiszpańskiego więzienia. Co prawda sekretarzowi stanu udało się uniknąć zerwania stosunków dyplomatycznych i wybuchu wojny, ponieważ Hiszpania zapłaciła 80 tys. dolarów odszkodowania i zwróciła statek, ale amerykańska prasa nie zostawiła na Grancie suchej nitki.

Tuż przed wyborami w 1872 r., w których Grant ubiegał się o reelekcję, wybuchł nowy skandal korupcyjny. Prasa ujawniła, że kongresmen Oakes Ames podarował prezydentowi Grantowi, wiceprezydentowi Schuylerowi Colfaxowi i jego następcy Henry'emu Wilsonowi oraz paru ważnym członkom gabinetu akcje spółek kolejowych Union Pacific Railroad oraz Credit Mobilier. W zamian zobowiązali się oni ukryć przed opinią publiczną wiedzę na temat malwersacji finansowych w obu towarzystwach. Skandal natychmiast podzielił republikanów. Część oburzonych tymi wieściami działaczy odeszła z partii, utworzyła Liberalną Partię Republikańską i na konwencji w Cincinnati jako kandydata na prezydenta ogłosiła dziennikarza i działacza społecznego Horace'a Greeleya. Jego nominację poparła także Partia Demokratyczna. Wydawało się, że liczne afery muszą pogrążyć Granta. Nikt jednak nie mógł się równać z legendą wojny secesyjnej. Grant nie tylko zwyciężył w głosowaniu powszechnym, ale ku zdumieniu swoich przeciwników uzyskał miażdżącą przewagę 81 proc. głosów w Kolegium Elektorów. Greeley był tak wyczerpany kampanią i załamany przegraną, że zmarł trzy tygodnie po wyborach.

I znowu Waszyngtonem zaczęły wstrząsać kolejne afery gospodarcze. W 1875 r. prasa wykryła, że producenci alkoholu i urzędnicy Departamentu Skarbu otrzymywali nielegalne zyski z nieopodatkowanego alkoholu. Pieniądze częściowo zasilały fundusze Partii Republikańskiej. Reszta trafiała do kieszeni osób zamieszanych w sprawę. Prezydent wiedział, co się dzieje, a mimo to nie podjął żadnych kroków. Dziennikarze udowodnili łapownictwo sekretarzowi wojny Williamowi W. Belknapowi, którego większość republikańska w Senacie uniewinniła.

Korupcja i nepotyzm tak zdominowały obie kadencje Granta, że kiedy prezydent zwrócił się do Kongresu z prośbą o zaaprobowanie jego kandydatury na bezprecedensową trzecią kadencję, Izba Reprezentantów wydała oświadczenie: „Byłoby to nierozsądnym i niepatriotycznym zagrożeniem dla naszych wolnych instytucji". Grant przyjął to oświadczenie izby niższej Kongresu bez żalu. „Nigdy nie chciałem tak bardzo opuścić żadnego stanowiska, jak pragnąłem opuścić prezydenturę" – oświadczył. Był człowiekiem w pełni zrealizowanym. Teraz chciał tylko spełnić swoje największe marzenie: odbyć podróż dookoła świata.

I znowu bankrut

Biały Dom opuszczał w pełni sił. Miał 55 lat. Wydawał się człowiekiem o niezniszczalnym zdrowiu. Już półtora miesiąca po opuszczeniu Waszyngtonu, 17 maja 1877 r., wypłynął z Filadelfii na pokładzie statku „Indiana" w dwuletnią podróż dookoła świata. Towarzyszyli mu żona i syn. Po powrocie do USA dał się skusić przyjaciołom na ponowne wystawienie swojego nazwiska w wyścigu do Białego Domu. Na konwencji Partii Republikańskiej w Chicago początkowo otrzymał największą, choć niewystarczającą, liczbę głosów. Był to gest delegatów wobec bohatera wojennego. Ostatecznie jednak w 36. głosowaniu nominowano Jamesa Garfielda.

Grant musiał się przyzwyczaić do życia poza Waszyngtonem. W 1882 r. przemysłowiec William H. Vanderbilt pożyczył mu ogromną jak na owe czasy kwotę 150 tys. dolarów na założenie firmy maklerskiej. I znowu, jak 25 lat wcześniej, powrócił wyjątkowy brak talentu Granta do interesów. Firma zbankrutowała w krótkim czasie, a były prezydent znalazł się w takich tarapatach finansowych, że ledwo starczało mu pieniędzy na podstawowe potrzeby. W trosce o zdrowie bohatera narodowego Kongres przyznał byłemu prezydentowi specjalną dożywotnią rentę dla emerytowanego generała, a Mark Twain zwrócił się do Granta z propozycją opublikowania jego pamiętników w zamian za wysokie honorarium. Niestety, w tym czasie Grant zaczął odczuwać silnie bóle w szyi i przełyku, które okazały się objawami zaawansowanego raka gardła od nieustannego palenia papierosów i picia mocnego alkoholu. Mimo nasilającego się bólu Grant nie ustawał w pisaniu pamiętników. Swojemu lekarzowi powiedział: „Wiem, że w życiu nie czeka mnie już nic poza cierpieniem".

2 kwietnia 1885 r. przyjął chrzest jako metodysta. Miał 63 lata, kiedy przeniósł się do drewnianego domu w górach Adirondack, gdzie spędził ostatnie tygodnie życia. 16 lipca 1885 r. ukończył swoje pamiętniki. Zmarł siedem dni później, pozostawiając pogrążony w żałobie naród. W jego pogrzebie w Riverside Park wzięły udział tłumy ludzi, a we wszystkich kościołach Ameryki odbywały się nabożeństwa żałobne i biły dzwony. Na jego grobie napisano słowa, które wypowiedział na wieść o nominacji: „Niechaj będzie pokój".

Ulysses Simpson Grant nigdy nie miał skrystalizowanych poglądów politycznych. W przeciwieństwie do swoich braci trzymał się od polityki z daleka. Nie miał też wysokiego mniemania o waszyngtońskich elitach. Przyszły 18. prezydent Stanów Zjednoczonych był człowiekiem do bólu zwyczajnym. O rozwój swojej kariery nie dbał tak samo jak o schludność swojego wyglądu. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że był człowiekiem „na luzie", pragnącym spokojnego, ustatkowanego życia. Te cechy wbrew pozorom okazały się niezwykle przydatne w czasie wojny secesyjnej, ale kłopotliwe w czasie prezydentury. Jego błyskawiczny awans do stopnia generała brygady nie był wsparty ani koneksjami rodzinnymi, ani znajomościami wśród waszyngtońskiej socjety. On po prostu był niezwykle utalentowanym żołnierzem, który do dowodzenia armią podchodził w sposób bardzo pragmatyczny.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie