Mocarstwa u szczytu potęgi czasem ogarnia złudzenie, że osiągnęły doskonałość, którą zmiany mogą tylko zepsuć. Osmanom przytrafiło się to w najmniej szczęśliwym momencie, kiedy za rządów Sulejmana Wspaniałego popadli w najgłębszą feudalno-religijną despotię, podczas gdy świat stawał do kapitalistycznego wyścigu wiedzy, technologii i globalnego handlu. Nad Bosforem ulemowie 300 lat rozważali kwestię, czy użytkowanie pras drukarskich nie naruszy świętych zasad islamu, przez co imperium na pierwszą drukarnię czekało do 1728 r.
Refleksji nad potrzebą reform nie wywołała katastrofa pod Wiedniem ani późniejsze klęski, ponieważ elity Stambułu nie wiązały ich z powstaniem regularnych armii z poboru, przemysłowej produkcji i uniwersytetów. Militarną ekspansję, która była główną gałęzią osmańskiej gospodarki, zastąpiły rujnujące wojny obronne, a nowe szlaki morskie wyeliminowały imperium z intratnego pośrednictwa między Zachodem i Wschodem. Wkrótce XVIII-wieczne epidemie i plagi nieurodzaju zmieniły stagnację w upadek. Mimo to bezwład państwa zdawał się niemożliwy do przezwyciężenia. Nawet skromne próby zbliżenia do Europy w „erze tulipanów" skończyły się buntem janczarów, którzy w 1730 r. znieśli z tronu skłonnego do reform Ahmeda III.
Po przegranej wojnie z Rosją w 1774 r. europejski problem z Osmanami przestał oznaczać lęk przed kolejną inwazją ze Wschodu. Odtąd „kwestia wschodnia" sprowadzała się do niepokoju, by olbrzym nie upadł, grzebiąc pod ruinami harmonię koncertu mocarstw. Sprawa stała się żenująca, gdy prawie dwa razy liczniejsza armia Osmanów przegrała z Persją, a przy tłumieniu greckiego powstania sułtan był zdany na łaskę swego lennika i poddanego z Egiptu. Wkrótce do Turcji przylgnął bon mot cara Mikołaja o „chorym człowieku Europy", co wzbudziło troskę Anglii i Habsburgów, by na zgonie pacjenta zanadto nie utuczyła się Rosja. Zwiastuny zmian przyniosło dopiero następne stulecie.
Zdarzenie niefortunne, ale szczęśliwe
Kamienia węgielnego osmańskich reform trzeba szukać w greckich Salonikach, gdzie w murach stojącej nad brzegiem morza Białej Wieży stracono ostatnich w Turcji janczarów. Nie ma przy tym pewności, czy zagłada legendarnej formacji była elementem politycznego planu, czy skutkiem strachu sułtana Mahmuda II o własne życie.
Elitarny korpus, niegdyś słynący z panującej w nim zakonnej ascezy i fanatycznego posłuszeństwa, dawno przestał budzić respekt wrogów na polu bitwy, za to stał się mieczem Damoklesa wiszącym nad głowami sułtanów. Skorumpowana formacja przez ostatnie dwa wieki istnienia zajmowała się głównie wymuszaniem pieniędzy na swoje utrzymanie, rozrastając się przy tym w tempie geometrycznym. Przeszło stutysięczna armia janczarów ustawiła się ponad państwem, mając dość siły, by storpedować każdą zmianę zagrażającą jej przywilejom, co dzięki symbiozie z duchownymi czyniło z niej gwaranta utrzymania konserwatywnego kursu. Władcy chcący cokolwiek uszczknąć z potęgi janczarów szybko tracili tron razem z głową.