Prezydent, który kochał wojnę - część 2

Amerykański psycholog William James, zapytany o ocenę osobowości prezydenta Theodore'a Roosevelta, odpowiedział bez zastanowienia, że to człowiek zakochany w wojnie. James nie do końca miał rację. Roosevelt był człowiekiem czynu, ale jednocześnie chciał żyć w pokojowym świecie.

Publikacja: 21.11.2019 18:00

Foto: bilblioteka kongresu usa

Po śmierci matki i pierwszej żony Theodore Roosevelt przeżył ciężkie załamanie. Postanowił uciec z Nowego Jorku – miasta, które kojarzyło mu się jedynie z serią największych nieszczęść w jego życiu. Zgorzkniały porzucił swoją nowo narodzoną córeczkę Alice i wyjechał na Dziki Zachód do kupionego rok wcześniej Elkhorn Ranch w Dakocie Północnej. To był bez wątpienia najgorszy rok w jego życiu. Nieustanne polowania i narażanie życia w wypadach na terytoria należące do wrogich Amerykanom plemion indiańskich przynosiły mu chwilowe zapomnienie po stracie najbliższych. Nie oszczędzał się i nie dbał o życie. W owym czasie indiańska strzała lub kula pistoletowa przyniosłaby mu jedynie wielką ulgę w cierpieniu. Dlatego bez obaw o swój los uczestniczył w ryzykownych polowaniach na niedźwiedzie grizzly, brał udział w pościgach za bandytami, włóczył się po dzikich ostępach prerii z indiańskimi przewodnikami i żył tym, co mu przynosiła chwila. Nie miał już żadnych celów, żadnych marzeń i żadnych ambicji. Ale nie potrafił siedzieć w jednym miejscu i rozpaczać. Instynkt wojownika kazał mu podjąć walkę z własną traumą. Kiedy przeszedł już fazę największego załamania, zaczął pisać książki w odcinkach dla największych amerykańskich tytułów prasowych. Z tego okresu pochodzą trzy jego książki, które cieszyły się dużą popularnością wśród czytelników: „Wyprawy myśliwskie ranczera", „Ranczo i życie na szlaku myśliwskim" oraz „Łowca dzikich zwierząt". Pierwotna, nieujarzmiona przez cywilizację przyroda, surowość życia traperskiego i nieustanne narażanie życia na terytorium, gdzie nie obowiązywało żadne prawo, niezwykle wzmocniły jego charakter.

Powrót do cywilizacji

Po dwóch latach odzyskał równowagę i w 1886 r. powrócił do Nowego Jorku, gdzie nie chcąc wracać wspomnieniami do bolesnej przeszłości, rzucił się w wir pracy i polityki. Z nowymi siłami stanął do wyborów na burmistrza miasta. Wybory przegrał, ale nie zamierzał się poddawać. Teraz polityka stała się jedynym celem, całkowitym substytutem życia rodzinnego i odpowiednikiem zmagań traperskich na prerii.

W 1888 r. Theodore Roosevelt poparł Benjamina Harrisona w staraniach o nominację prezydencką Partii Republikańskiej. Następnie jako znawca mentalności mieszkańców Dzikiego Zachodu zajął się wygłaszaniem przemówień zachęcających mieszkańców stanów zachodnich do głosowania na Harrisona. Wszyscy uważali, że wspieranie Harrisona to zmarnowany kapitał polityczny. Mimo że Harrison przegrał pod względem liczby oddanych na niego głosów, kolegium elektorskie wybrało go na prezydenta, odsuwając od władzy niezwykle popularnego w społeczeństwie Grovera Clevelanda. Większość Amerykanów uznało, że było to oszustwo wyborcze i Harrison zwyczajnie ukradł prezydenturę.

Nowy prezydent nie zapomniał wynagrodzić swojego sprzymierzeńca. W 1888 r. Roosevelt został wyznaczony przez Harrisona na członka komisji reformującej służbę cywilną. Znany ze stanowczego charakteru i ciętego języka Roosevelt szybko zdobył popularność w całym kraju. Jako zwolennik usprawnienia działania rządu federalnego pozyskał sobie sympatię późniejszego prezydenta Grovera Clevelanda, który po czteroletniej przerwie powrócił do Białego Domu.

Trauma po utracie pierwszej żony i matki zmieniła się już teraz jedynie w bolesne wspomnienie, do którego Theodore rzadko wracał myślami. Nie oznacza to, że przestał kochać swoją Alice. Ale po powrocie z Dzikiego Zachodu pojawiła się u jego boku dawna przyjaciółka z dzieciństwa, która rozświetliła jego życie.

Idealna pierwsza dama

Edith Kermit Carow była trzy lata młodsza od Theodore'a. W latach 60. XIX w. jej rodzice przenieśli się z Connecticut do Nowego Jorku, gdzie zaprzyjaźnili się z Rooseveltami. Edith została przyjaciółką Corrine, siostry Theodore'a. Edith bardzo lubiła Theodore'a, a i on, choć w dzieciństwie był raczej introwertykiem, czuł się przy niej doskonale. Wszystko wskazywało, że zostaną w przyszłości małżeństwem. Jednak na studiach Theodore poznał Alice i związek z Edith odszedł na kilka lat w zapomnienie. Dziewczyna nie zapomniała jednak o swoim ukochanym z młodości. Kiedy więc dowiedziała się, że powrócił do Nowego Jorku, postanowiła się z nim spotkać. Oboje bywali w tych samych kręgach towarzyskich, ponieważ Edith pasjonowała się polityką i uczestniczyła w życiu elit miasta. Rok i dziewięć miesięcy po śmierci pierwszej żony Theodore Roosevelt zaręczył się z zakochaną w nim na zabój Edith.

Przyszły prezydent nie spieszył się z ponownym wstąpieniem na ślubny kobierzec. Widząc ociąganie się narzeczonego, obrażona Edith wyjechała w długą podróż do Włoch z matką i siostrą. W tym czasie Theodore ubiegał się o fotel burmistrza, ale kiedy przegrał, wyjechał do ukochanej. W grudniu 1886 r. wzięli ślub w kościele św. Jerzego w Londynie, a miesiąc miodowy spędzili, podróżując po Francji i Italii.

Edith idealnie pasowała na żonę polityka. W smutne dotychczas życie Theodore'a wniosła wiele światła i radości. Była podziwiania przez elity polityczne za swoją elokwencję, wdzięk i oddanie mężowi. Jak bardzo wspierała karierę męża, świadczy fakt, że kiedy w 1889 r. prezydent Harrison mianował go komisarzem w Departamencie Służby Publicznej, Edith oddała trójkę swoich dzieci z Theodore'em i pasierbicę Alice pod opiekę siostry i wyjechała z mężem do Waszyngtonu, aby wspierać go w karierze politycznej. Często tak postępowała. Kiedy lata później Roosevelt prowadził kampanię prezydencką, ona była jednym z najaktywniejszych członków sztabu wyborczego. Była to kobieta pełna pasji, promieniująca uśmiechem, tryskająca energią i wdziękiem, a do tego zakochana po uszy w mężu i zachwycona jego karierą. Kiedy we wrześniu 1901 r. jej mąż został przypadkiem prezydentem Stanów Zjednoczonych, ucieszyła się i bez żadnych obaw przyjęła na siebie obowiązki pierwszej damy, które pełniła z nadzwyczajnym wdziękiem i skromnością jednocześnie.

Doskonale się czuła w kręgach politycznych Waszyngtonu. Kiedy pierwszy raz przyjechała do tego miasta, była w ciąży (nosiła trzecie dziecko). Nie przeszkadzało jej to w żaden sposób wtopić się w życie salonowe stolicy. Kiedy w 1895 r. Theodore musiał znowu opuścić Waszyngton ze względu na przyjęcie stanowiska komisarza policji w Nowym Jorku, wyjeżdżała z Waszyngtonu z żalem. Ku jej radości powrót do Wielkiego Jabłka nie trwał zbyt długo i wkrótce mąż otrzymał od prezydenta nominację na asystenta sekretarza wojny. On, człowiek czynu i walki, nareszcie trafił do urzędu, gdzie mógł dać upust swojej potrzebie wpływania na losy świata, a ona z ulgą wróciła na waszyngtońskie salony.

Prezydent z przypadku

6 września 1901 r. wiceprezydent Theodore Roosevelt siedział w cieniu drzewa przy swoim namiocie w górach Adirondack. To był naprawdę gorący dzień. Wiem, jaki upał bywa w tej krainie na początku września. Z mojej wyprawy w te góry, prócz pięknych górskich szczytów odbijających się w nieskazitelnie czystych jeziorach, zapamiętałem przede wszystkim ogromne ilości wyjątkowo żarłocznych komarów bezlitośnie atakujących każdy kawałek ciała, nocne pomruki niedźwiedzi, które bez obawy podchodziły pod domy, i wilgotne, niemiłosiernie gorące powietrze, które za dnia i w nocy dosłownie zatykało drogi oddechowe.

Tego dnia 1901 r. prezydent William McKinley właśnie wkraczał prężnym krokiem na Krajową Wystawę w Buffalo. Ściskał dłonie wiwatujących na jego cześć gości i zapewne jedyne, o czym marzył, to by jak najszybciej wrócić do hotelu i odpocząć w chłodnym pomieszczeniu. Mężczyźni ubrani w wełniane garnitury i kobiety w długich sukniach dosłownie rozpuszczali się w niemiłosiernym upale. Nikt nie zauważył, że pewien mężczyzna – cały dzień krążący wokół prezydenta – trzyma w dłoni przykryty chusteczką rewolwer Iver-Johnson, kaliber 32. 28-letni Leon Czołgosz, amerykański sympatyk anarchizmu pochodzenia polskiego, był znany policji ze swoich podejrzanych poglądów. Udało mu się dostać na wystawę, ponieważ przy wejściu przedstawił się jako Fred Nieman (Fred Nikt). Kiedy prezydent podszedł do Czołgosza, anarchista strzelił do niego dwukrotnie. Tydzień później McKinley zmarł w straszliwej agonii, a zdumiony zmiennością losu 42-letni wiceprezydent Theodore Roosevelt przejął władzę w państwie. „To straszne wstępować na urząd w takich okolicznościach, ale o wiele gorszą rzeczą byłoby popaść z tego powodu w chorobę" – oświadczył w pociągu jadącym do Waszyngtonu nowy prezydent.

Żadna choroba mu jednak nie groziła. Był prawdziwym okazem zdrowia, człowiekiem ogarniętym obsesją aktywności fizycznej. Historyk Henry Adams napisał o 26. prezydencie USA, że był „czystym aktem stworzenia", a niechętny Rooseveltowi amerykańsko-brytyjski pisarz Henry James nazwał go „monstrualnym wcieleniem niespotykanego hałasu dźwięczącego w uszach".

Przyjaciel klasy robotniczej i dzikiej przyrody

Nowemu prezydentowi przypadło bardzo trudne zadanie. Po McKinleyu odziedziczył kraj rozdarty strajkami i zniszczony kryzysem gospodarczym. Musiał znaleźć kompromis pomiędzy postulatami robotników i oczekiwaniami przemysłowców.

Żeby pokazać, że nie zamierza być marionetkowym przywódcą, uderzył w samo serce wielkiego amerykańskiego kapitału, wytaczając proces samemu J.P. Morganowi o to, że właściciel Northern Securities Company zmonopolizował koleje w północno-zachodniej części kraju, wykupując trzy towarzystwa kolejowe. Po trzyletnim procesie w 1904 r. Sąd Najwyższy nakazał rozwiązanie spółki Morgana. Roosevelt udowodnił, że prezydent może okiełznać wielką finansjerę.

Rok wcześniej Roosevelt nakazał utworzyć Biuro Korporacji wchodzące w skład nowego Departamentu Handlu i Pracy. Był to pierwszy organ kontrolny rządu federalnego USA, który miał prawo monitorować działalność firm pod względem przestrzegania zasad wolnego handlu i praw pracowniczych. Na jego czele stanął George B. Cortelyou, przyjaciel zabitego prezydenta McKinleya. Ta decyzja spotkała się z krytyką ze strony środowiska przemysłowców, którzy zarzucali Rooseveltowi skłonności dyktatorskie. W odpowiedzi na te zarzuty Roosevelt wzmocnił urząd wykonawczy prezydenta USA i nasilił kontrole rządu federalnego. Jego działania nie oznaczały jednak, że jest socjalistą. Wręcz przeciwnie: w socjalizmie upatrywał niebezpieczeństwa zagrażającego wolnemu rynkowi. Zachęcał zatem biznesmenów do znalezienia ugody ze środowiskami pracowniczymi. Dziś mało kto pamięta, że Roosevelt był pierwszym amerykańskim prezydentem, który wskazywał na konieczność stworzenia ustawodawstwa zabezpieczającego prawa robotników w USA.

Dzisiaj Amerykanie najczęściej kojarzą prezydenturę T. Roosevelta z ustawą z 1902 r., która powoływała komisję Biura Leśnictwa, i z budową parków krajobrazowych. Po raz pierwszy w historii szef rządu federalnego pochylał się nad problemem ochrony środowiska. Był to palący problem, ponieważ gwałtowna industrializacja powodowała szybkie wyniszczanie bezcennych pod względem ekologicznym dzikich obszarów Ameryki Północnej. Roosevelt uznał, że zagrożone tereny są tak ważne dla ludzkości, że należy uznać je za specjalnie chronione enklawy natury. W ten sposób powstały jedne z pierwszych na świecie parków narodowych. W Ameryce nie była to koncepcja nowa, ponieważ już 1 marca 1872 r. prezydent Ulysses Grant specjalnym dekretem utworzył Park Narodowy w Yellowstone. Lecz to właśnie Roosevelt powołał kolejne pięć parków narodowych: Crater Lake w stanie Oregon, Wind Cave w Dakocie Południowej, Sullys Hill w Dakocie Północnej (później ponownie wyznaczony jako rezerwat); Mesa Verde w Kolorado i Platt w Oklahomie (obecnie część Narodowego Obszaru Rekreacyjnego Chickasaw).

Koncepcja rozbudowy obszarów chronionych uzyskała wsparcie Johna D. Rockefellera. Właściciel Standard Oil był posiadaczem ogromnych majątków ziemskich obejmujących obszary wielkości współczesnych polskich województw. Najbogatszy człowiek świata posiadał góry, lasy, jeziora i ogromne przestrzenie prerii. Wiele z nich uczynił ścisłymi rezerwatami przyrody.

Zakładnik Wall Street

Opinia publiczna była mile zaskoczona pierwszą kadencją prezydenta Roosevelta. W prasie pojawiały się opinie, że „wykazał się politycznym wyczuciem, którego nikt się po nim nie spodziewał". Mimo że poparł wiele postulatów pracowniczych, nie utracił zaufania wielkiego kapitału. Roosevelt znakomicie lawirował pomiędzy jednymi i drugimi. W czasie kampanii wyborczej 1904 r. umiejętnie dobierał przekaz do odpowiedniego odbiorcy. Do robotników mówił, że nadszedł czas ukarania „złoczyńców dysponujących wielkim bogactwem", a rekinom z Wall Street, którzy finansowali jego kampanię, oświadczył, że socjalizm to najgroźniejsza plaga, którą należy wypalić ogniem. Trudno się więc dziwić, że na konwencji prawyborczej Partii Republikańskiej w Chicago otrzymał nominację już w pierwszym głosowaniu przy gigantycznej owacji delegatów.

Jego przeciwnikiem ze strony Partii Demokratycznej został mało wyrazisty prezes sądu apelacyjnego w Nowym Jorku, Alan B. Parker. Nie miał żadnych szans z Rooseveltem, który nazwał swojego przeciwnika „indywiduum w kolorze neutralnym". Demokraci nie mieli żadnej koncepcji walki z Rooseveltem. Wypowiedź Parkera, że „należy skierować działania przeciwko tym, którzy uzurpują dla władzy wykonawczej prawa władzy ustawodawczej i sądowniczej", została wyśmiana przez prasę. W czasach wielkich przemian społecznych, kryzysów gospodarczych i wojen nikt nie chciał na czele państwa człowieka, który przejmowałby się trójpodziałem władzy.

Potrzebny był człowiek czynu, który nie siedziałby w kieszeni wielkich finansistów. Prawda była jednak zupełnie inna. Kampanię Roosevelta prowadziła Wall Street. Roosevelt zdawał sobie z tego sprawę i był coraz bardziej przerażony, że cała druga kadencja będzie spłatą długu wdzięczności wobec wielkiego kapitału. Postanowił więc zachować swoją niezależność kosztem utraty zaufania ze strony finansistów. Henry Clay Frick, szef koncernu Carnegie Steel Company, skomentował to zachowanie jednym zdaniem: „Kupiliśmy sukinsyna, a ten potem udawał, że wcale nie miało to miejsca".

Polityka „grubej pałki"

Jedną z najważniejszych decyzji Roosevelta w czasie drugiej kadencji było wprowadzenie w 1906 r. ustawy o czystości żywności i leków (ang. Pure Food and Drug Act). Dotychczas w amerykańskich sklepach sprzedawano najróżniejsze „cudowne" mikstury, które częściej zabijały, niż leczyły. Nowe prawo regulowało obrót lekami i ścigało domokrążców oferujących cudowne maści, toniki czy proszki leczące wszystkie przypadłości – od raka po grzybicę stóp.

Ale to nie parki narodowe, ustawa o lekach czy dbałość o prawa pracownicze stanowią główną spuściznę rządów Theodore'a Roosevelta. Ten prezydent jest kojarzony przede wszystkim ze znaczną rozbudową floty wojennej i zmianą optyki Waszyngtonu z doktryny Monroego na politykę ekspansjonistyczną. Dzięki reformie Roosevelta już w 1904 r. amerykańska marynarka wojenna stała się czwartą flotą świata. Na wodach zachodniej półkuli nikt nie był w stanie militarnie sprzeciwić się dyktatowi Waszyngtonu. Roosevelt był zwolennikiem idei Objawionego Przeznaczenia (ang. Manifest Destiny) – koncepcji stworzonej w 1845 r. przez amerykańskiego dziennikarza Johna Louisa O'Sullivana, który wierzył, że Amerykanom przypadło z woli Opatrzności kontrolować całą zachodnią półkulę naszej planety. Z tego powodu prezydent uznał układ z Wielką Brytanią z 1900 r. za szkodliwy dla amerykańskich interesów handlowych i politycznych.

Roosevelt naciskał też na jak najszybszą budowę kanału morskiego w Panamie, która stanowiła wówczas terytorium Kolumbii. Parlament tego państwa nie wyraził jednak zgody na wydzierżawienie ziemi pod budowę kanału. Roosevelt prawdopodobnie nakazał sprowokować powstanie niepodległościowe w Panamie, po czym zaproponował nowym władzom tego kraju umowę nie do odrzucenia, w myśl której Panama miała otrzymać 10 milionów dolarów za amerykańskie prawo do zarządzania strefą kanału wedle własnego uznania. 15 sierpnia 1914 r. kanał panamski został otwarty. Żeby ufortyfikować ten obszar, prezydent nakazał wycofać wojska amerykańskie z Kuby, zostawiając na wyspie jedynie amerykańską bazę w Guantanamo. Zanim jednak wojska amerykańskie opuściły wyspę, Roosevelt wpłynął na proamerykański kształt nowej kubańskiej konstytucji.

6 grudnia 1904 r. ogłosił nową doktrynę polityki zagranicznej Waszyngtonu. Historycy nazwali ją „Rooseveltowskim uzupełnieniem doktryny Monroego" lub „polityką grubej pałki". W myśl tej zasady wszystkie państwa, które kierują się „systematyczną złą wolą i nieudolnością prowadzącą do rozluźnienia więzów z cywilizowanym społeczeństwem", mogą się spodziewać amerykańskiej interwencji zbrojnej. Wkrótce ta nowa doktryna polityczna pozwoliła Stanom Zjednoczonym utworzyć protektorat amerykański na Dominikanie, Haiti i w Nikaragui.

Nie wszędzie jednak Theodor Roosevelt dał się poznać jedynie jako zwolennik rozwiązań siłowych. Za mediacje w wojnie rosyjsko-japońskiej otrzymał nawet Pokojową Nagrodę Nobla w 1906 r. W rzeczywistości bardziej należałaby mu się dopiero rok później, kiedy zainicjował podpisanie konwencji haskich, które normowały zwyczaje i prawa podczas wojny lądowej.

Porażka Partii Postępowej

W 1909 r. prezydent Theodore Roosevelt zapowiedział, że nie będzie się ubiegał o trzecią kadencję w Białym Domu. Po opuszczeniu Białego Domu nareszcie miał czas na swoje ukochane wędrówki i polowania. Tym razem nie były to jednak dzikie amerykańskie ostępy leśne, ale prawdziwe afrykańskie safari zafundowane przez Smithsonian Institution. Po powrocie do USA na krótko zamieszkał z żoną w uroczej rezydencji nad zatoką Oyster Bay w stanie Nowy Jork. Nienawidził jednak bezczynności. Oburzony koncepcją legalizacji związków zawodowych przez nowego prezydenta Williama H. Tafta postanowił ponownie ubiegać się o prezydenturę. Kiedy jednak spotkał się z odmową republikanów, założył własną Partię Postępową. Jednak jego polityczna gwiazda już gasła. W wyborach w 1912 r. zagłosowało na niego ponad 4 miliony wyborców i zdobył 88 głosów elektorskich, ale kiedy cztery lata później porzucił Partię Postępową, poniósł całkowitą klęskę wyborczą. Zagłosowało na niego zaledwie 35 tys. ludzi i nie zdobył ani jednego głosu elektorskiego.

Porażka zmieniła go nie do poznania. Stał się starym dziwakiem, z którego naśmiewano się w prasie. Kiedy wybuchła I wojna światowa, wystąpił do prezydenta Woodrowa Wilsona z prośbą o utworzenie amerykańskiego pułku ochotników, na którego czele walczyłby przeciw Niemcom. Miał wtedy 56 lat i wzbudził jedynie politowanie opinii publicznej. Kiedy prezydent odmówił, Roosevelt nazwał Wilsona tchórzem. Nie był już tym samym silnym mężczyzną, który dziarskim krokiem wędrował po górach. Częste ataki reumatyzmu zwalały go z nóg. Ostatni z nich okazał się śmiertelny. 26. prezydent Stanów Zjednoczonych i pierwszy w historii amerykański noblista zmarł podczas snu 6 stycznia 1919 r. w Sagamore Hill. Miał 60 lat. Pochowano go na cmentarzu nad zatoką Oyster Bay.

Po śmierci matki i pierwszej żony Theodore Roosevelt przeżył ciężkie załamanie. Postanowił uciec z Nowego Jorku – miasta, które kojarzyło mu się jedynie z serią największych nieszczęść w jego życiu. Zgorzkniały porzucił swoją nowo narodzoną córeczkę Alice i wyjechał na Dziki Zachód do kupionego rok wcześniej Elkhorn Ranch w Dakocie Północnej. To był bez wątpienia najgorszy rok w jego życiu. Nieustanne polowania i narażanie życia w wypadach na terytoria należące do wrogich Amerykanom plemion indiańskich przynosiły mu chwilowe zapomnienie po stracie najbliższych. Nie oszczędzał się i nie dbał o życie. W owym czasie indiańska strzała lub kula pistoletowa przyniosłaby mu jedynie wielką ulgę w cierpieniu. Dlatego bez obaw o swój los uczestniczył w ryzykownych polowaniach na niedźwiedzie grizzly, brał udział w pościgach za bandytami, włóczył się po dzikich ostępach prerii z indiańskimi przewodnikami i żył tym, co mu przynosiła chwila. Nie miał już żadnych celów, żadnych marzeń i żadnych ambicji. Ale nie potrafił siedzieć w jednym miejscu i rozpaczać. Instynkt wojownika kazał mu podjąć walkę z własną traumą. Kiedy przeszedł już fazę największego załamania, zaczął pisać książki w odcinkach dla największych amerykańskich tytułów prasowych. Z tego okresu pochodzą trzy jego książki, które cieszyły się dużą popularnością wśród czytelników: „Wyprawy myśliwskie ranczera", „Ranczo i życie na szlaku myśliwskim" oraz „Łowca dzikich zwierząt". Pierwotna, nieujarzmiona przez cywilizację przyroda, surowość życia traperskiego i nieustanne narażanie życia na terytorium, gdzie nie obowiązywało żadne prawo, niezwykle wzmocniły jego charakter.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie