Pokojowa inwazja Wilsona

Któż, jak nie historia, dopisuje zdarzeniom najbardziej przewrotne puenty?

Publikacja: 21.11.2019 18:00

Pokojowa inwazja Wilsona

Foto: Wikipedia

Kiedy w 1908 r. Niemcy zwodowali w Szczecinie swój największy, a trzeci względem wielkości transatlantyk świata, postanowili przypodobać się Ameryce, chrzcząc statek imieniem George'a Washingtona. Tym samym mimowolnie oszczędzili farbę i czas amerykańskiej marynarce wojennej, która w 1917 r. zarekwirowała liniowiec.

Pod nową banderą, lecz tą samą nazwą, "USS Washington" przewiózł do Francji prawie 50 tys. żołnierzy, ale większego zaszczytu doczekał po wojnie, stając się najważniejszym okrętem Ameryki, a może i świata. Gdy Wilson wybierał się do Paryża, tylko niemiecki transatlantyk zapewniał prezydentowi prędką i luksusową podróż przez Atlantyk.

Zwyczajna w czasach Air Force One, w 1918 r. wizyta na światowej konferencji była odważną ekstrawagancją Wilsona. W każdym innym państwie – zwłaszcza jeśli miało mocarstwowe ambicje – udział przywódcy w wydarzeniu tej rangi byłby pożądany i oczywisty. Wszakże nie w Ameryce, która była niemal osobną planetą.

Przez całą historię Stanów Zjednoczonych żaden z 27 poprzedników Wilsona nawet na dzień nie opuścił kraju w trakcie urzędowania, a co więcej, nadal nie widziano takiej potrzeby. Nie tylko zdaniem opozycji w Kongresie wyjazd zagrażał bezpieczeństwu narodowemu, ale wręcz naruszał konstytucję.

Wszakże trwając w izolacjonistycznej tradycji, Waszyngton nie mógł wyjść z roli zapadłej politycznej prowincji – nawet gdy jego potęgi nie dało się ignorować. Jadąc do Paryża, Wilson wprowadzał Amerykę na scenę globalnej dyplomacji – i to w głównej roli. Wszak do jego planu pokojowego odwoływali się wszyscy: od nowych państw, rosnących jak grzyby po deszczu na wschodzie Europy, po pokonane Niemcy i Austrię. Francusko-brytyjski sceptycyzm wobec 14 punktów łagodziło 11 mld dolarów, które oba mocarstwa pożyczyły od amerykańskiego rządu i banków.

Tylko wyjadacze z londyńskiego Foreign Office drwili na stronie, że prezydent jest podekscytowany, jak dorastająca panienka przed pierwszym balem. I rzeczywiście, Wilson miał bizantyjskie entrée, dopływając do Brestu w eskorcie 38 okrętów wojennych.

Jednak mówiąc o znaczeniu Wilsona, mało kto wspomina prawdziwe powody, dla których fatygował się do Europy. Po prostu nikt nie chciał, ani nie mógł go wyręczyć z prostej przyczyny – tak naprawdę 14 punktów nie było doktryną polityczną Stanów Zjednoczonych, ale osobistą idée fixe Wilsona. Cały ten plan, łącznie z wyjazdem do Francji, Ameryka uważała za objaw wybujałej megalomanii.

Wilson nie przekonał do projektu nawet własnego zaplecza i, prawdę mówiąc, niezbyt o to zabiegał. Mimo demokratycznej retoryki miał naturę despoty i dyktatorskie zapędy, czym zraził swoją administrację. Gdy płynął do Francji, ufał już tylko garstce pięciu osób, wliczając w to nową żonę i nauczyciela protokolarnych manier. Także sekretarz stanu jechał na konferencję tylko pro forma – jako posiadacz rządowego podpisu.

Jak dalece prezydent terroryzował otoczenie, świadczy przemówienie radiowe, które wygłosił z pokładu „Washingtona" do amerykańskich żołnierzy we Francji. Nikt go nie słyszał z głośników, bo stał zbyt daleko od mikrofonu, ale oficjele i technicy byli zbyt zastraszeni, by mu zwrócić uwagę.

Nie łatwiej było zagranicznym uczestnikom konferencji w Paryżu, próbującym wydusić z Wilsona definicje sformułowań z jego 14 punktów, a on sam chyba nie wszystko rozumiał. Zwłaszcza „samostanowienie" ładnie brzmiało, ale im mocniej żądano uściśleń, w tym większą ogólność uciekał prezydent. Tylko w wypadku Polski wprost była mowa o niepodległości, dlatego gubiono się w domysłach, czy „samostanowienie" dotyczy także Niemców w Czechach lub Węgrów w Siedmiogrodzie i Słowacji. Zwłaszcza że w prezydenckiej praktyce Wilson niezbyt respektował niezawisłość narodów. W liczbie zagranicznych interwencji wojskowych pobił nawet Theo Roosevelta i sprzeciwiał się niepodległości Irlandii.

Ostatecznie Wilson spędził w Europie pół roku, tak dalece zajęty przekonywaniem świata, że zapomniał przekonać własny naród. Prezydenckie idee stały się tak niepokojące, że w odpowiedzi na Ligę Narodów powstała Liga na rzecz Niepodległości Ameryki. Po załamaniu produkcji wojskowej i puszczonej na żywioł demobilizacji milionów żołnierzy Stany Zjednoczone nie chciały już słuchać Wilsona. Prezydent USA dostał pokojowego Nobla za projekt, w którym Ameryka nie wzięła udziału, a wskutek jego Pax Americana USS „George Washington" zdążył wziąć udział w jeszcze jednej wojnie światowej.

Kiedy w 1908 r. Niemcy zwodowali w Szczecinie swój największy, a trzeci względem wielkości transatlantyk świata, postanowili przypodobać się Ameryce, chrzcząc statek imieniem George'a Washingtona. Tym samym mimowolnie oszczędzili farbę i czas amerykańskiej marynarce wojennej, która w 1917 r. zarekwirowała liniowiec.

Pod nową banderą, lecz tą samą nazwą, "USS Washington" przewiózł do Francji prawie 50 tys. żołnierzy, ale większego zaszczytu doczekał po wojnie, stając się najważniejszym okrętem Ameryki, a może i świata. Gdy Wilson wybierał się do Paryża, tylko niemiecki transatlantyk zapewniał prezydentowi prędką i luksusową podróż przez Atlantyk.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie