Wszyscy znamy różne hipotezy dotyczące zamachu na prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy'ego w Dallas. Począwszy od wersji zaproponowanej przez Olivera Stone'a w filmie „JFK" aż po zgoła śmieszne pomysły rodem z naszego podwórka publicystycznego propagujące tezę, że w spisku na 35. prezydenta USA brał udział wywiad PRL. Wszystkie one są mniej lub bardziej pociągające dla zwolenników spiskowej teorii dziejów. Tymczasem rozwiązanie zagadki z Dallas może być o wiele bardziej banalne, niż można się spodziewać.
Ten artykuł nie jest próbą przedstawienia mojego osobistego poglądu na kulisy zamachu na 35. prezydenta USA, a jedynie prezentacją pewnej koncepcji, która w swojej prostocie wydaje się bardzo logiczna.
Dallas nie było pierwszym miastem w Teksasie na prezydenckiej trasie. Dzień wcześniej JFK odwiedził San Antonio i Houston. Przyjaciel prezydenta, szef sztabu Białego Domu i zarazem szef zbliżającej się kampanii wyborczej Partii Demokratycznej Kenneth Patrick O'Donnell uważał, że dzięki tej podróży prezydent pozyska sympatię centrowego elektoratu amerykańskiego Południa. Tylko w ten sposób Kennedy mógł pokonać wystawionego przez Partię Republikańską senatora z Arizony Barry'ego Goldwatera.
Plan podróży ułożył już w lipcu wiceprezydent Lyndon B. Johnson, który był rodowitym Teksańczykiem. Johnson chciał, żeby podobnie jak w Dallas Kennedy przejechał w otwartej limuzynie przez ulice Houston i jego rodzinnego San Antonio. Jednak ze względu na ograniczenia czasowe zdecydowano, że taki przejazd odbędzie się w Dallas. Wizyta w tym mieście miała wieńczyć kolejny etap kampanii po rozpoczętej we wrześniu podróży prezydenta po 11 stanach i miastach Wschodniego Wybrzeża. Wiadomość, że Kennedy odwiedzi Dallas, przedostała się do mediów już 25 września 1963 r. Sześć lat później szef policji w Dallas, Jesse Curry, wspominał, że od samego początku ta wizyta przyprawiała go o ciarki na plecach. „W mieście dało się wyczuć napięcie, które tworzyły niewielkie grupy ekstremistyczne" – rozpamiętywał Curry. On sam jechał tego dnia w jednym z kolejnych samochodów prezydenckiej kolumny. „Mieszkańcy Dallas licznie ustawiali się na trasie przejazdu prezydenta i niezwykle ciepło go witali – wspominał Curry. – Na krótką chwilę zdążyłem się nawet uspokoić". Nie trwało to jednak długo.
O godzinie 11.50 John F. Kennedy wsiadł do wyprodukowanej przez Ford Motor Company czarnej limuzyny SS-100-X, którą miał się udać w ostatnią drogę swojego życia. Samochód prezydencki prowadził agent Secret Service William R. Greer, obok którego siedział agent Roy H. Kellerman. Kierowca doskonale wiedział, że prezydent preferuje wolniejszą jazdę ze względu na chory kręgosłup. Musiał więc zachować szybkość gwarantującą bezpieczeństwo i dobre samopoczucie głównego pasażera. Kolejnym samochodem w kawalkadzie prezydenckiej był tzw. samochód tropiący, w którym jechało aż ośmiu agentów Secret Service. Czterech z nich stało na bocznych progach limuzyny i bacznie obserwowało tłum wiwatujący na cześć pierwszej pary Ameryki. W trzecim samochodzie także jechali prezydenccy ochroniarze. Czwartym w kolumnie był samochód z wiceprezydentem Lyndonem B. Johnsonem i jego małżonką Lady Bird Johnson, którym towarzyszyli senator z Teksasu Ralph Webster Yarborough, agent Rufus Wayne Youngblood oraz funkcjonariusz Hurchel Jacks ze stanowej policji drogowej Teksasu.