„Jutro ten skur... przestanie mnie wkur... To nie jest groźba, to obietnica", miał powiedzieć do swojej sekretarki i zarazem kochanki Madelaine Brown amerykański wiceprezydent Lyndon Baines Johnson (LBJ). Stało się to 21 listopada 1963 r. Mówił o prezydencie Johnie Fitzgeraldzie Kennedym (JFK), który następnego dnia został zastrzelony w Dallas. Kilka godzin wcześniej, zanim LBJ podzielił się ze swoją kochanką tym proroczym ostrzeżeniem, pokłócił się z JFK na temat tego, kto i gdzie będzie siedział podczas przejazdu prezydenckiej kolumny przez Dallas. Johnson nie chciał, by w samochodzie z Kennedym jechał gubernator Teksasu John Connally, który był przyjacielem LBJ. Domagał się usadzenia na przednim siedzeniu prezydenckiego samochodu swojego wewnątrzpartyjnego rywala, kongresmena Yarborougha. Prezydent uznał upór wiceprezydenta za irracjonalny i nie zgodził się na proponowane poprawki. To dlatego Connally został ranny w zamachu następnego dnia. Wcześniej, od jakiegoś czasu, Kennedy dawał sygnały, że wybierze kogoś innego niż Johnson na kandydata na wiceprezydenta podczas kampanii prezydenckiej w 1964 r. Miał ku temu wygodny pretekst – skandale korupcyjne dotykające otoczenia LBJ. Ci dwaj przywódcy nigdy zresztą za sobą nie przepadali. Kennedy wybrał teksańskiego polityka jako swojego wiceprezydenta prawdopodobnie tylko dlatego, że LBJ szantażował go swoją wiedzą o skandalach obyczajowych jego rodziny.
O tym, że JFK odwiedzi Dallas, zdecydowano na początku września – wiedziało o tym tylko trzech ludzi, w tym wiceprezydent. Lee Harvey Oswald wkrótce potem dostał pracę w magazynie książek przy Dealey Plaza, skąd zastrzelono później prezydenta. Magazyn dziwnym trafem należał do znajomego Johnsona. Przyjacielem i politycznym sojusznikiem LBJ był również szef policji w Dallas, czyli człowiek, który nieudolnie zabezpieczył wizytę prezydenta, a później transport Oswalda z komendy policji do więzienia. To LBJ wraz z szefem policji zdecydowali o przejeździe prezydenckiej kolumny przez Dealey Plaza. O udziale Johnsona w zamachu spekulowano od samego początku. Sam jednak nie byłby w stanie przeprowadzić takiej operacji i wyjść z tego bezkarnie. Potrzebował wspólników, a mógł ich znaleźć w świecie cieni – w służbach specjalnych oraz w mafii.
Z Moskwy do Dallas
Oficjalna wersja mówi, że prezydenta Kennedy'ego zabił Lee Harvey Oswald, działający samotnie były żołnierz marines, który miał radykalnie lewicowe przekonania i przez kilka lat mieszkał w Związku Sowieckim. Taka narracja poszła w świat już w dniu jego aresztowania w Dallas, po zamachu na JFK. Jim Garrison, prokurator z Nowego Orleanu, jeszcze tego samego dnia zaczął sprawdzać powiązania Oswalda w swoim mieście. Wyniki dochodzenia były zaskakujące. Garrison zwrócił uwagę, że adres jednoosobowego i prokomunistycznego komitetu „Ręce precz od Kuby!", widniejący na ulotkach rozdawanych kiedyś przez Oswalda, pokrywa się z adresem biura detektywistycznego Guya Banistera, byłego szefa FBI w Butte w Montanie, funkcjonariusza biorącego udział w likwidacji znanego bandyty Johna Dillingera. Banister był znany jako zaciekły antykomunista, ale z zeznań wynikało, że zatrudniał u siebie lewackiego radykała Oswalda. Człowiek oskarżony o zabójstwo prezydenta był też widywany wśród kubańskich antykomunistycznych uchodźców. Antycastrowscy aktywiści Silvia Odio i Carlos Bringuier zapamiętali go jako wielkiego przeciwnika komunizmu oferującego im szkolenie wojskowe. Prokurator Garrison szybko odkrył też związki Oswalda z obracającym się w kręgach kubańskich uchodźców pilotem najemnikiem Davidem Ferrie. Oswald i Ferrie służyli razem w 1959 r. w patrolu lotniczym Gwardii Narodowej stanu Luizjana, a wielu świadków widziało ich wspólnie w miesiącach poprzedzających zamach. Gdy w 1967 r. Ferrie zgodził się opowiedzieć prokuratorowi Garrisonowi o zamachu na JFK, „popełnił samobójstwo". Tej samej nocy jego znajomy – a zarazem znajomy Oswalda – Eladio del Valle, były kubański kongresmen, został zastrzelony i posiekany maczetami na parkingu w Miami. Idąc tropem kontaktów Oswalda, prokurator Garrison postawił zarzuty o udział w spisku na życie prezydenta Clayowi Shaw vel Clayowi Bertrandowi, związanemu z Ferriem i Banisterem biznesmenowi z Nowego Orleanu. Shaw wygrał proces, ale kilka lat później szef CIA Richard Helmes przyznał, że Shaw i Ferrie – osoby z najbliższego otoczenia Oswalda – pracowali dla CIA.
Życiorys Oswalda jest pełen biograficznych anomalii. Choć w 1959 r. zrzekł się amerykańskiego obywatelstwa, to później nie miał żadnych problemów z jego odzyskaniem i powrotem z ZSRR do USA. Według relacji byłych pracowników ambasady USA w Moskwie, gdy Oswald starał się o powrót do Ameryki, został wpuszczony na czwarte piętro tej placówki – tam, gdzie wstęp mają tylko ludzie z certyfikatem bezpieczeństwa. Za pieniądze Departamentu Stanu wrócił do ojczyzny i znalazł pracę w firmie wywołującej zdjęcia satelitarne. Tam również potrzebny był certyfikat bezpieczeństwa. Dziwnym trafem taką posadę dostał jednak człowiek uchodzący za zdrajcę i sympatyka komunizmu, który kilka miesięcy później rozdawał na ulicach Nowego Orleanu procastrowskie ulotki i występował w lokalnej telewizji jako zwolennik kubańskiego dyktatora. Historia ta ma sens jedynie wówczas, jeśli przyjmiemy, że Oswald był od początku prowokatorem tajnych służb. Prokurator Garrison skłaniał się ku tezie, że Oswald został wysłany do ZSRR jak agent ONI, czyli wywiadu marynarki wojennej. Podejrzenia wzbudzało choćby to, że odbył w marines, w bazie Atsugi w Japonii, kurs nauki rosyjskiego. Teorię tę potwierdził po latach Victor Marchetti, były agent CIA. Oswald był według niego agentem amerykańskich tajnych służb. Czy w Rosji stał się jednak podwójnym agentem?
Nieco światła rzuca na to przyjaciel Oswalda Ron Lewis. W swojej książce „Fleshback" opisuje, jak razem pracowali dla Guya Banistera. Lewis to były pilot wojskowy, wyrzucony z sił zbrojnych za molestowanie nieletniej. Później prowadził życie drobnego przestępcy. Szybko się zaprzyjaźnił z Oswaldem i stał się jego powiernikiem. Według niego Oswald rzeczywiście był radykalnym lewicowcem, a przy tym człowiekiem zafascynowanym światem szpiegostwa. Wstępując do marines, a później infiltrując szeregi antycastrowskich emigrantów i spiskowców z CIA, chciał po prostu szpiegować wrogą organizację. Takie akcje go ekscytowały. I przez to się przeliczył. Natrafił na prawdziwych, profesjonalnych spiskowców, a ci postanowili go wykorzystać i z nim skończyć.