Kilka lat temu Zamek Hradczański w Pradze przeżywał prawdziwe oblężenie. Nie nacierała na niego jednak wroga armia, ale tłumy Czechów, których nie odstraszał ani padający deszcz, ani fakt, że na wejście trzeba było czekać ponad sześć godzin. Co wzbudziło tak duże zainteresowanie naszych południowych sąsiadów? Po raz pierwszy od dłuższego czasu pokazano publicznie klejnoty koronacyjne będące symbolem czeskiej państwowości, w tym koronę św. Wacława. Na co dzień są one przechowywane w skarbcu w katedrze św. Wita na praskim Hradzie, a klucze do stalowych drzwi, które są opatrzone siedmioma zamkami, posiadają najwyżsi dostojnicy państwowi i kościelni.
Można przyjąć za pewnik, że gdyby w Krakowie na Wawelu wystawiono koronę Chrobrego i inne najcenniejsze polskie regalia, chętnych do ich zobaczenia byłoby jeszcze więcej niż w Pradze. Niestety, taki pokaz nigdy się nie odbędzie. Polskie korony zostały bowiem zrabowane i zniszczone. Haniebnej kradzieży dopuścili się Prusacy tuż po upadku Pierwszej Rzeczypospolitej w 1795 r. Kilkanaście lat później dumni przedstawiciele jednego z najbardziej cywilizowanych narodów Europy (przynajmniej wedle ich własnego mniemania) na rozkaz swojego władcy przetopili polskie korony na monety, a drogocenne kamienie sprzedali.
Warto przy okazji wspomnieć, że podobny problem ze swoimi regaliami, a w zasadzie z ich brakiem, mają Francuzi. Zapewne męczy ich z tego powodu potężny kac moralny. Polskie insygnia koronacyjne zostały nam bowiem odebrane podstępem, żaden z trzeźwo myślących Polaków nigdy nie wpadłby na pomysł ich zniszczenia. Tymczasem Francuzi sami dokonali zagłady korony Karola Wielkiego i innych regaliów. W czasie rewolucji francuskiej rozszalały tłum zaatakował opactwo w Saint Denis, rabując i niszcząc przechowywane tam od średniowiecza oznaki władzy królów Francji (podobnie jak ich szczątki, które wykopano, wyciągnięto z grobowców i wrzucono do rowów obok bazyliki).
Złodziej na tronie
4 października 1795 r. prałat kapituły krakowskiej i kustosz koronny na Wawelu Sebastian Sierakowski wybrał się na zamek i ku swojemu przerażeniu spostrzegł, że ktoś włamał się do Skarbca Koronnego. „Otwieram [skrzynię], żadnego z insygniów królewskich: ni korony, ni berła, ni jabłek nie znajduję" – opowiadał po latach Julianowi Ursynowi Niemcewiczowi. Przypomniał sobie wtedy, że poprzedniej nocy słyszał łoskot wozu jadącego pod katedrę. Nie niepokoił się jednak, ponieważ miał przy sobie wszystkie klucze do skarbca. Kluczy było sześć, tyle, ile żelaznych drzwi strzegących królewskich klejnotów. Niegdyś przechowywało je sześciu senatorów Rzeczypospolitej – kasztelanowie: krakowski, wileński, poznański, sandomierski, kaliski i trocki. Złodziejom jednak brak kluczy nie przeszkodził w rabunku.
Cała sprawa wyszła na jaw na początku 1796 r., kiedy Kraków z rąk pruskich przejęli Austriacy. Przez wiele lat to, co się stało w nocy z 3 na 4 października, skrywała mgiełka tajemnicy. W pełni zagadnienie grabieży naszych insygniów wyjaśniły dopiero materiały archiwalne odnalezione pod koniec XIX stulecia w berlińskim Geheimes Staats Archiv. Sporo szczegółów przyniosła też relacja kantora katedralnego na Wawelu Franciszka Ksawerego Kratzera.