Zanim generał Władysław Sikorski podpisał porozumienie z komunistycznym zdrajcą Iwanem Majskim (był Polakiem, naprawdę nazywał się Jan Lachowiecki i w 1921 r. przeszedł do bolszewików), byli niewolnikami wywiezionymi wraz z rodzinami bez żadnego wyroku w głąb przerażającego sowieckiego piekła. Tysiące więźniów politycznych i zesłańców rozrzuconych po więzieniach i obozach Gułagu szukało każdego sposobu ucieczki z tej strasznej ziemi. Jedni zdołali uciec z armią Andersa do Iranu, Indii, Afryki i na europejskie fronty. Inni, którzy z różnych powodów nie zdążyli tego zrobić do 25 kwietnia 1943 r., musieli liczyć na inną formę ucieczki z ZSRR. Tego dnia bowiem Niemcy ogłosili, że odnaleźli zbiorowe groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD w Katyniu. Rząd polski zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o dochodzenie w tej sprawie. Wydawało się, że los tych, którzy nie zdołali uciec wraz z pierwszymi falami uchodźców, jest przesądzony.

A jednak w najczarniejszej godzinie z pomocą przyszli polscy komuniści. Nikt dzisiaj nie ośmiela się pisać o nich dobrze. I słusznie, ponieważ w większości byli to zwykli zdrajcy i niedobitki Komunistycznej Partii Polski, której czołowych działaczy Stalin kazał aresztować 11 września 1937 r. i dwa miesiące później rozstrzelać. Przeżyli nieliczni i ci, którzy siedzieli w sanacyjnych więzieniach w Polsce. Wśród nich była Wanda Wasilewska, o której nadal wiemy stosunkowo niewiele. Kiedy wybuchła wojna, przedostała się wraz ze Stanisławem Dubois i kilkoma innymi polskimi socjalistami do Kowla w obwodzie wołyńskim, gdzie po 17 września weszła Armia Czerwona. Po latach Wasilewska tak to wspominała: „Uciekałam w stronę Związku Radzieckiego, a Związek Radziecki przyszedł do mnie". Była zdrajczynią. Nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. Przyjęła przecież obywatelstwo radzieckie i poszła na pełną współpracę z NKWD. W styczniu 1940 r. po raz pierwszy spotkała Stalina. Miała szczęście. Przypadła mu do gustu. Pozwolił jej założyć „Czerwony Sztandar", serwilistyczną prosowiecką gadzinówkę, podlegającą Zarządowi Politycznemu Frontu Ukraińskiego. Należy ją za to zdecydowanie potępić. Ale czy była jedyną Polką, która wybrała kolaborację z sowieckim okupantem? Przecież do „Czerwonego Sztandaru" pisali także uznani przedwojenni literaci: Tadeusz Boy-Żeleński, Stanisław Jerzy Lec, Władysław Broniewski, Jerzy Putrament i inni.

Dzięki Wasilewskiej w maju 1942 r. Stalin zgodził się nawet na wznowienie „Nowych Widnokręgów", których redaktorem naczelnym został Alfred Lampe, były działacz Żydowskiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej „Poalej Syjon". Pismo miało przekonywać Polaków w ZSRR, że istnieje możliwość współdziałania z władzą radziecką. Ale w sierpniu 1942 r. nastąpiła ewakuacja armii Andersa, a pół roku później, jeszcze zanim Niemcy ogłosili, że odkryli masowe groby polskich oficerów w Katyniu, Wasilewska i Lampe zwrócili się z kolejnym listem do Stalina, prosząc o powołanie Komitetu Walki o Niepodległą i Demokratyczną Polskę. Dalszą historię znamy z PRL-owskich podręczników. Kolaboranci ze Związku Patriotów Polskich poprosili Stalina o stworzenie polskiej armii, a ten łaskawie się zgodził. Żeby przekonać Polaków, którzy nie zdążyli uciec z armią Andersa, że formowana w Sielcach nad Oką 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki jest „wolnym wojskiem polskim", na terenie koszar pojawiły się polskie symbole narodowe, odprawiano msze święte, a 15 lipca 1943 r., w rocznicę bitwy pod Grunwaldem, została zorganizowana uroczysta przysięga z udziałem polskich księży.

Przez blisko pół wieku po wojnie wciskano nam do głów, że bitwa pod Lenino była pierwszym i największym zwycięstwem dywizji kościuszkowców. Dzisiaj wiemy, jak straszne było to kłamstwo.