Mistrz zbrodni: Napoleon Bonaparte

Są zbrodniarze, których czcimy, i tacy, których potępiamy. Nie zmienia to faktu, że niezależnie od osiągnięć wszyscy oni mają krew na rękach. Przykładem Napoleon Bonaparte i urodzony 120 lat po nim – Adolf Hitler. Obaj zmienili świat wokół siebie nie do poznania.

Aktualizacja: 08.10.2020 17:33 Publikacja: 08.10.2020 16:55

„Napoleon w Egipcie”, obraz Wojciecha Kossaka

„Napoleon w Egipcie”, obraz Wojciecha Kossaka

Foto: Biblioteka Narodowa

Mimo tak wielkiej odległości w czasie i przestrzeni łączy ich wiele podobieństw. Obaj byli cudzoziemcami, którzy wciągnęli państwa, nad którymi zdobyli władzę, w gigantyczną wojnę o globalnym wymiarze. Obaj rozpętali wielką katastrofę humanitarną, która zdziesiątkowała starą Europę. Ich osobowości spaja niepohamowana chęć niszczenia i zabijania. Obaj kontestowali zastany porządek społeczny, choć w zaciszu domowym kierowali się drobnomieszczańską moralnością i niemal prowincjonalnym stylem życia. Obaj stworzyli własny, na wpół błazeński, na wpół charyzmatyczny wizerunek. Potrafili mistrzowsko czekać na swój czas. Pokonywali z zadziwiającą cierpliwością chwilowe przeszkody stojące na drodze ku władzy. A kiedy już ją zdobyli, nie potrafili nasycić swojej pychy i apetytu na wielkość.

Parweniusze, którzy pragnęli władzy nad światem

Napoleon nie był Francuzem, podobnie jak Hitler nie był Niemcem. Pierwszy nigdy sobie z tym do końca nie poradził, drugi uciekł w mit wspólnej germańskiej przeszłości Austriaków i Niemców. Mimo że dzisiejsze niektóre badania nad pochodzeniem przodków Hitlera w linii patriarchalnej wskazują, że byli oni prawdopodobnie Czechami.

Cesarz Francuzów i wódz III Rzeszy wywodzili się z gminu. Hitler był wnukiem służącej i synem urzędnika celnego. Jego rodzina miała jednak korzenie chłopskie, a krewni prowadzili gospodarstwa wiejskie. Bonapartowie, choć uważali się za szlachtę, też żyli w rzeczywistości jak bogaci chłopi. W 1800 r. brytyjski dziennikarz William Cobbett napisał, że Napoleon jest „parweniuszem niskiego urodzenia z podłej wyspy Korsyki". Rodak Cobbetta, William Burdon, podkreślał, że Napoleona nie można nawet nazwać Korsykaninem, gdyż jest włoskiego pochodzenia, co wyjaśnia jego „mroczną dzikość charakteru, która ma więcej wspólnego z włoskim krętactwem niż francuską otwartością". Bonapartego nie wzruszały jednak obraźliwe opinie Brytyjczyków. Gardził nimi, jak wszystkim co brytyjskie. Bolały go dopiero opinie Francuzów, którzy nie postrzegali w nim swojego rodaka. W 1804 r. silnie wstrząsnęły nim słowa hrabiego Jeana-Denisa Lanjuinaisa, który, oburzając się na senat chcący nadać Bonapartemu tytuł cesarza Francuzów, wykrzyczał: „Co? Chcecie oddać nasz kraj władcy o tak nikczemnym pochodzeniu, że nawet Rzymianie nie chcieli ich mieć za niewolników?".

Znamienne, że dopiero w wieku dziesięciu lat ten niezwykły człowiek nauczył się z wyraźnym korsykańskim akcentem mówić po francusku. Hitler nigdy nie pozbył się swojego akcentu austriackiego. Napoleon swój niebywały sukces zawdzięczał francuskiej armii, w której awansował od stopnia królewskiego podporucznika do republikańskiego generała brygady. Hitler pozował na weterana Wielkiej Wojny, doświadczonego cierpieniem i bolesnymi wspomnieniami z okopów.

Po serii olśniewających zwycięstw w Italii i w Egipcie Napoleon powrócił do Paryża w 1799 r., aby zainicjować wojskowy zamach stanu skierowany przeciw rządzącemu rewolucyjną Francją Dyrektoriatowi. Mianowany zgodnie Konstytucją Roku VIII pierwszym konsulem Francji miał sprawować ten urząd tylko przez dziesięć lat. Ale dla tak ambitnego człowieka ten awans był jeszcze za niski. Wzorując się na Gajuszu Juliuszu Cezarze, postanowił sięgnąć po władzę na całe życie. 2 grudnia 1804 r. w katedrze Notre Dame w Paryżu, w obecności papieża Piusa VII, syn skromnego korsykańskiego prawnika koronował się na cesarza Francuzów.

Każdy inny człowiek spocząłby na laurach, kontentując własne sukcesy. Ale nie on. Żaden sukces nie był w stanie zaspokoić głodu jego nieskończonej ambicji. I chociaż sam mawiał, że „entuzjazm to delirium rozumu", to ta obsesyjna żądza zwycięstw popchnęła go do podboju Europy z nadzieją na ustanowienie panowania nad całym światem. Niczym Ikar wzleciał ponad wszystkich i tak jak mityczny bohater zapłacił za to najwyższą cenę. W 1812 r. popełnił największy błąd swojego życia, nie wziąwszy pod uwagę rozmiaru przestrzeni rosyjskich równin i panującego na nich klimatu. Choć zdobył Moskwę, z kretesem przegrał kampanię rosyjską, haniebnie gubiąc swoją Wielką Armię. Dalej była już sama seria porażek. Jaką spuściznę po sobie zostawił? Odpowiedź na to pytanie najlepiej ilustrują jego własne słowa: „Ludzie genialni są jak meteory. Ich przeznaczeniem jest, by, spalając się, przydali blasku epoce, w której żyją".

6 kwietnia 1814 r. Napoleon I Bonaparte abdykował na rzecz swojego syna, zachowując jednocześnie tytuł cesarza. Wierząc w swoją szczęśliwą gwiazdę, próbował odzyskać tron cesarski niecały rok później. Ale ta gwiazda wypaliła się w czasie owej strasznej rosyjskiej zimy 1812 r. Ostateczna klęska Boga Wojny nadeszła pod Waterloo na terytorium Belgii.

Epoka napoleońska pozostawiła niezatarty ślad w europejskiej świadomości. Także wśród współczesnych Polaków pierwszy cesarz Francuzów budzi skrajne oceny i emocje. Jesteśmy albo wielbicielami cesarza, albo jego zaciekłymi przeciwnikami. Pierwsi z nas podzielają mesjanistyczną wizję Adama Mickiewicza, który postrzegał Napoleona jako wskrzesiciela wielkiej i niepodległej Polski. Drudzy widzą w cesarzu sprytnego cynika, który – mówiąc, że „dla moich Polaków nie ma rzeczy niemożliwych" – eksploatował polską naiwność i łatwowierność.

Utworzenie Księstwa Warszawskiego było w rzeczywistości częścią wyrafinowanego planu stworzenia wschodniej flanki cesarstwa. Księstwo stało się zwykłą francuską kolonią, w której niemal każdy aspekt życia politycznego, społecznego i kulturowego był kontrolowany przez przedstawicieli Paryża. Stosując zwykłą historyczną kalkulację strat i zysków, można powiedzieć, że Księstwo Warszawskie niczym nie różniło się od takich terytoriów zamorskich Francji, jak Luizjana (sprzed 1803 r.), Gwadelupa, Martynika czy Gujana Francuska.

Błędem byłaby jednak ocena epoki napoleońskiej jedynie przez pryzmat kampanii wojennych Napoleona czy sprawy polskiej. Nie powinniśmy zapominać o wielkich osiągnięciach cywilizacyjnych cesarstwa. Kodyfikacja prawa, reforma szkolnictwa wyższego, rozwój nauk ścisłych i przyrodniczych, budowa instytutów naukowych i laboratoriów, industrializacja, która dała początki europejskiej rewolucji przemysłowej, a także podwaliny pod nowoczesne rolnictwo stały się wzorem reform dla następnych pokoleń. Napoleon wstępował na tron w Europie, w której nadal dominowały prymitywne stosunki feudalne. W 1815 r. opuszczał Europę całkowicie odmienioną.

A jednak rasista

Zauroczeni Napoleonem historycy często podkreślają, że był on przeciwnikiem supremacji ludzi białych nad innymi rasami ludzkimi. Wszyscy cytują przy tym jego słowa, że „Wszelki rasizm jest obłędem i łajdactwem". Nie wspominają jednak, że zdanie to padło z jego ust tylko raz, a może nawet zostało mu jedynie błędnie przypisane. Czy rzeczywiście był wrogiem rasizmu? Jego postępowanie w Afryce Północnej zdaje się temu przeczyć. W czasie kampanii egipskiej kilkakrotnie dał do zrozumienia, że traktuje przedstawicieli innych ras z pogardą. Egipcjan nazwał „głupią, nędzną i tępą" ludnością. Kairczyków określił „najbardziej nikczemnymi ludźmi na świecie". Był przekonany, że z tymi „łajdakami" należy postępować jak z osłem, stosując metodę kija i marchewki. Wszelkie objawy buntu przeciw władzy francuskiej natychmiast karał nieproporcjonalnie surowo w stosunku do czynów. 1 sierpnia 1798 r. napisał w liście do szefa sztabu Louisa-Alexandre'a Berthiera, że należy bezwzględnie i surowo ukarać mieszkańców zbuntowanego egipskiego miasta Damanhour. W tym celu zastosował metodę, którą Niemcy znacznie „udoskonalą" na obszarach okupowanych w czasie II wojny światowej – kazał wybrać pięciu najbardziej wpływowych i cieszących się ogólnym szacunkiem mieszkańców i ściąć ich publicznie. To morderstwo miało zasiać strach przed francuskimi najeźdźcami. Nie miało znaczenia, kim byli owi nieszczęśnicy – przeciwnikami czy zwolennikami Korsykanina. Ich śmierć była zbrodniczym aktem zbiorowej represji na niewinnych ludziach. Napoleon zażyczył sobie, żeby przynajmniej jeden ze skazańców był prawnikiem. Wódz chciał pokazać, że jest ponad prawem i żadne sztuczki procesowe jego nie obowiązują.

Pogarda Napoleona dla życia tych ludzi nie wynikała bynajmniej z poczucia nadrzędności wyznawanej przez niego religii chrześcijańskiej nad islamem. Cyniczny Korsykanin w ogóle nie przejmował się losem swoich współwyznawców. Dla niego liczył się jedynie sukces kolejnego podboju. Być może dlatego, rozważając koncepcję poprowadzenia swojej armii do Konstantynopola, zawarł sojusz z Dżeserem, paszą Akki, wyjątkowym sadystą, mordercą i gwałcicielem, który słynął z najbardziej wyrachowanego okrucieństwa. Jego metody wzbudzały oburzenie nawet wśród słynących z braku skrupułów dowódców tureckich. Dżeser uwielbiał bowiem okaleczać ludzi w drastyczny sposób. Najczęściej kazał przybijać swoim ofiarom podkowy do stóp, by biegali w nich po kamieniach. Urzędników przyłapanych na korupcji lub kradzieży kazał siekać na kawałki. Robiono to jednak w tak wymyślny sposób, aby ofiara cierpiała jak najdłużej. Chrześcijan kazał zamurowywać żywcem. Nie znał litości nawet dla własnej rodziny. Zabił siedem swoich żon i prześladował własne dzieci. Napoleonowi ten sadysta strasznie się spodobał. Kazał więc jechać do niego Beauvosionowi. Dżeser odmówił spotkania, dając do zrozumienia, że wysłannik Bonapartego może wrócić w kawałkach. Napoleon był jeszcze bardziej zachwycony tym człowiekiem.

Wzorując się na nim, wprowadził krwawe rządy w Egipcie. W listach wysyłanych do Dyrektoriatu pisał, że „kraj jest ujarzmiony i oswaja się z nami". W rzeczywistości rosła nienawiść do owych „postępowych" Francuzów. Te same listy Napoleona z tamtego okresu przedstawiają brutalny francuski terror wobec okupowanej ludności. „Większość jego korespondencji z tamtego okresu opisuje ścinanie głów, branie zakładników i palenie całych wiosek przez Francuzów usiłujących w ten sposób wzmocnić swoje panowanie" – pisał historyk Andrew Roberts.

Ale z szacunku dla prawdy należy wspomnieć, że nie była to bynajmniej praktyka obca Brytyjczykom. Palenie wsi w Indiach i mordowanie ich mieszkańców dla przykładu było stałym elementem brytyjskiej polityki kolonialnej. Po latach Hitler sam nie wymyślił terroru okupacyjnego. Miał się na kim wzorować!

Wielu apologetów Napoleona uważa, że szanował on prawa ludności Egiptu. Nic bardziej mylnego. Był zwykłym zbrodniarzem pozwalającym siać terror w imię ideologii nadużywającej szczytnych haseł „równości, wolności i braterstwa". O nienawiści do Francuzów świadczy powstanie w Kairze, które wybuchło 21 października 1798 r. Z listu Napoleona do Dyrektoriatu wynika, że w czasie tłumienia tej insurekcji zginęło 53 Francuzów. Liczba ofiar po stronie egipskiej nie jest do końca znana. W liście datowanym na 27 października Napoleon pisał: „Co noc ścinamy 30 głów". W rzeczywistości musiało być ich znacznie więcej, ponieważ głowy były zawożone na plac Ezbekjeh w centrum Kairu i układane w olbrzymie stosy, aż zaczęły wlewać się w boczne uliczki. Oficjalnie zginęło 2500 powstańców. Nie jest jednak znana liczba rozstrzelanych, ściętych, zakatrupionych, których ciała były wrzucane do Nilu, aby, spływając ku morzu, przerażać ludność miast, miasteczek i wsi położonych nad najdłuższą rzeką świata.

Powstanie dało Napoleonowi powód do wprowadzenia terroru, którego nie „powstydziliby" się mordercy z SS. Codziennie organizowano coś w rodzaju łapanek. W liście do Dyrektoriatu hrabia de Lavalette pisał, że „szef egipskiej policji nigdy nie wychodził na ulicę bez kata". Najmniejsze podejrzenie powodowało aresztowanie zarówno mężczyzn, kobiet, jak i dzieci. W najlepszym przypadku ofiary były dotkliwie bite w podeszwy stóp. Te tortury nazywano „bastinado".

Podczas jednej z inspekcji więziennych Napoleon był tak wstrząśnięty rozdzierającymi wrzaskami ofiar, że zakazał „bastinado", ze względu na „nieskuteczność tej metody". Twierdził, że pod wpływem tak strasznego bólu ofiara może się przyznać do wszystkiego, czego chce oprawca, a takie zeznania są „bezwartościowe".

Brudna wojna

Pod koniec lutego 1799 r. wojska napoleońskie toczyły zacięte walki z Mamelukami w Gazie, zakończone ostatecznie zwycięstwem Francuzów. 3 marca Napoleon dotarł do Jaffy, gdzie, jak donosili zwiadowcy, ukrywało się ok. 12 tysięcy żołnierzy tureckich. W rzeczywistości, jak pisał Doguereau: „Byli tam Maghrebczycy, Albańczycy, Kurdowie, Anatolijczycy, Ormianie, Damasceńczycy, Alepczycy i Murzyni z Takrouru".

7 marca listownie Napoleon uprzejmie poprosił dowództwo obrony Jaffy o kapitulację. Napisał: „Serce mi się trwoży na myśl o tym, jakie nieszczęścia spadną na miasto, jeśli dojdzie do szturmu". Wiedział przecież doskonale, co się działo w Kairze pół roku wcześniej. Kiedy jednak ujrzał na murach wystawioną przez obrońców nadzianą na kij głowę francuskiego posła, dostał prawdziwego szału. Wzorując się na wspomnianym Dżeserze, nakazał swoim ludziom uderzyć w wyłomy miasta i mordować kogokolwiek, kogo napotkają na drodze. Sam przyznał się potem w liście, że dał żołnierzom 24 godziny pełnej swobody mordowania, gwałcenia i rabowania. Jeden z francuskich uczonych towarzyszących Napoleonowi wspominał z trwogą: „Widok był straszny! Odgłosy wystrzałów, wrzaski kobiet i ojców, stosy ciał, córka gwałcona na zwłokach matki, odór krwi, jęki rannych, krzyki zwycięzców kłócących się o łupy" – oto było dzieło człowieka uważanego za Prometeusza postępowej ludzkości. Jak to ujął jeden z weteranów kampanii egipskiej: „Wielka armia syciła się krwią i złotem na górze trupów".

Nie był to jednak koniec krwawej jatki. Teraz przyszła kolej na rozliczenie się z obrońcami Jaffy. Pod eskortą żołnierzy z dywizji Bona, 9 i 10 marca tysiące jeńców zostały zaprowadzone na plażę znajdującą się dwa kilometry na południe od Jaffy. Tam Berthier odczytał rozkaz Napoleona: „Każesz adiutantowi zaprowadzić wszystkich artylerzystów, których schwytano z bronią w ręku, i innych Turków na skraj wody i rozstrzelać ich, zachowując wszelkie środki ostrożności, by żaden nie zdołał uciec".

To, co się później wydarzyło, najbardziej przejmująco opisał w liście do matki starszy kwatermistrz Louis-Andre Peyrusse: „Około 3 tys. ludzi złożyło broń i na rozkaz głównodowodzącego odprowadzono ich do obozu. Rozdzielono od siebie Egipcjan, Maghrebczyków i Turków. Wszystkich Maghrebczyków zaprowadzono następnego dnia nad brzeg morza i dwa nasze bataliony zaczęły ich rozstrzeliwać. Nie mieli innego sposobu na ocalenie życia, jak rzucić się do morza. Tam jednak również można było do nich strzelać... Kilku miało jednak szansę uratować się na skałach. Wysłano żołnierzy na łodziach, żeby ich wykończyli bagnetami".

Swój list Peyrusse kończy słowami: „Ten przykład nauczy naszych wrogów, żeby nie ufać Francuzom, i wcześniej czy później krew tych 3 tys. ofiar spadnie na nas". Nie mylił się: kiedy w 1801 r. Francuzi uciekali w popłochu z El-Aft nad Nilem, Turcy w akcie zemsty za 3 tys. zabitych obrońców Jaffy ścinali głowę każdemu złapanemu Francuzowi. Jednak wtedy Napoleonowi było już to całkowicie obojętne. Koncentrował swoją uwagę na innych celach. Życie żołnierzy było mu obojętne jeszcze wiele razy, osiągając apogeum zbrodni wobec wiernych mu weteranów, kiedy pozwolił wyginąć Wielkiej Armii na pustkowiach Rosji.

Apologeci Bonapartego podziwiają go za wielkie talenty militarne i polityczne. Ale czy słusznie? Wiele kampanii wojennych, które rozpoczął, było po prostu bezsensownych lub świadczących o jego nierozumieniu lokalnych układów i zależności. Tak było w Hiszpanii i Portugalii. Sam Bonaparte podsumował swoją wojnę na Półwyspie Iberyjskim dwoma zdaniami: „Ta niefortunna wojna zniszczyła mnie; podzieliła moje siły, zwielokrotniła moje zobowiązania, podkopała morale".

Rzeczywiście, o skali problemów Napoleona w Hiszpanii świadczy fakt, że w samym tylko 1811 r. hiszpańscy i portugalscy partyzanci zabili więcej Francuzów niż regularne siły brytyjskie, hiszpańskie czy portugalskie. Naczelny wódz w Hiszpanii i marszałek André Masséna dopominał się od cesarza ochrony komunikacji wojskowej między Madrytem i Paryżem 70 tys. ludzi. Partyzanci hiszpańscy zabijali nie tylko Francuzów, ale mordowali też swoich rodaków podejrzanych o jakąkolwiek kolaborację z Francuzami. Słynęli z wyjątkowego sadyzmu wobec wrogów. Jedną z najbardziej popularnych metod zabijania było przybijanie rannych do drzew lub drewnianych ścian budynków. W odpowiedzi Francuzi nie tylko zaostrzyli działania przeciw partyzantom, ale zaprowadzili też terror wobec niewinnych cywilów. Wszystkich podejrzanych o wspieranie „banditti" wieszano bez procesu.

Mistrz wszystkich dyktatorów

Egipt, Hiszpania, Włochy, Rosja czy Niemcy to kraje, które najbardziej doświadczyły napoleońskiego terroru. Metody, które zainicjował Korsykanin, zachwycały Austriaka z Linzu. Obaj wierzyli, że zwycięstwo jest wartością nadrzędną, do której można dążyć z zastosowaniem wszystkich możliwych metod, byleby były one skuteczne. Szacuje się, że Napoleon ponosi odpowiedzialność za śmierć 3 mln ludzi. Są to kalkulacje aproksymatywne, zapewne znacznie zaniżone. W polskiej i francuskiej tradycji wojny napoleońskie zostały podniesione do rangi eposów heroicznych. Ale takimi wcale nie były. Napoleon Bonaparte, biedny korsykański parweniusz, którego los wywindował do rangi mitycznego półboga decydującego o losach całych narodów, był przede wszystkim bezlitosnym zbrodniarzem. Tylko bowiem pozbawiony wszelkich skrupułów oprawca traktuje śmierć jednostki jako środek do realizacji celu politycznego.

A mimo to ten człowiek urósł w pamięci potomnych do rangi antycznego herosa. „Największy człowiek czynu urodzony w Europie od czasów Juliusza Cezara" – mówił o Napoleonie Winston Churchill. Jednak należy uczciwie podkreślić, że tym, co różniło Napoleona i Hitlera, który w przyszłości będzie się nieudolnie wzorował na Korsykaninie, był fakt, że cesarz nigdy nie stał się totalitarnym dyktatorem wobec własnych poddanych. Niektórzy historycy uważają, że nie był też mściwym człowiekiem. Ale przecież wszystkie decyzje, które obciążają jego pamięć zbrodniami wojennymi, były podjęte najczęściej w akcie zemsty. Nie była to oczywiście wendeta rodem z rodzinnej Korsyki, ale jego własne, specyficzne pragnienie zemsty, które niejednokrotnie zduszało w nim sumienie i budziło bezduszność demonstrującą się obojętnością także na losy ludzi walczących w jego sprawie.

Te cechy charakteryzowały także Adolfa Hitlera. Zachowane filmy dokumentalne ukazują, jak podczas inspekcji na tyłach frontu wschodniego z troską pochyla się nad rannymi żołnierzami, pokrzepia ludzi gotowych oddać za niego życie. Wiemy jednak doskonale, że za tym obliczem troskliwego wodza krył się potwór zobojętniały na cierpienie mas. Zapytany kiedyś przez swoją sekretarkę, czy nie żałuje tych tysięcy młodych Niemców, którzy giną na wojnie, odpowiedział ze zdziwieniem zmieszanym ze wściekłością: „Przecież od tego są młodzi ludzie, aby ginąć na wojnie".

Nie wiemy, czy podobnie myślał Napoleon, ale drogą dedukcji można dojść do wniosku, że kierował się podobnym przesłaniem. Na pewno nie miał litości dla wrogów i nie traktował ich w sposób szlachetny. Przecież to on powiedział do swoich oficerów: „Pamiętajcie, panowie, co powiedział pewien rzymski cesarz: trup wroga zawsze pachnie słodko". Niemiecki publicysta Jan Fleischhauer napisał kiedyś w tygodniku „Der Spiegel": „Wraz z Napoleonem zaczyna się nowoczesne zarządzanie państwem, a także wojna o charakterze totalnym. Korsykanin to ojciec chrzestny współczesnego prawa rozwodowego (...) twórca kodeksu cywilnego, ale także nacjonalizmu, który przysporzył potem Europie tylu zgryzot. Można powiedzieć, że Napoleon zapoczątkował epokę współczesnej polityki". Hitler zaś uczynił z niej skrajny instrument ideologiczny zdolny nawet uzasadniać przemysłową zagładę milionów ludzi.

Jak pisał w swoim znakomitym dziele „Bohaterowie" brytyjski historyk Paul Johnson: „Wszyscy XX-wieczni autokraci, poczynając od Mussoliniego i Atatürka, (...), po Stalina, Hitlera i Mao Tse-tunga, naśladowali Bonapartego – prekursora i wzorzec współczesnych tyranów. W ich ślady poszli pomniejsi despoci. (...)Wszystkie te ponure postacie dopuszczające się najstraszliwszych bestialstw, począwszy od ludobójstwa, a skończywszy na ludożerstwie, były w gruncie rzeczy groteskową parodią korsykańskiego mistrza". Wszyscy oni przyswoili sobie jego credo: „Prawo? Szabla jest prawem!".

Mimo tak wielkiej odległości w czasie i przestrzeni łączy ich wiele podobieństw. Obaj byli cudzoziemcami, którzy wciągnęli państwa, nad którymi zdobyli władzę, w gigantyczną wojnę o globalnym wymiarze. Obaj rozpętali wielką katastrofę humanitarną, która zdziesiątkowała starą Europę. Ich osobowości spaja niepohamowana chęć niszczenia i zabijania. Obaj kontestowali zastany porządek społeczny, choć w zaciszu domowym kierowali się drobnomieszczańską moralnością i niemal prowincjonalnym stylem życia. Obaj stworzyli własny, na wpół błazeński, na wpół charyzmatyczny wizerunek. Potrafili mistrzowsko czekać na swój czas. Pokonywali z zadziwiającą cierpliwością chwilowe przeszkody stojące na drodze ku władzy. A kiedy już ją zdobyli, nie potrafili nasycić swojej pychy i apetytu na wielkość.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie