Obrona Lwowa: Polskie Termopile

W 1920 r. Orlęta Lwowskie musiały bronić ukochanego miasta. 17 sierpnia pod Zadwórzem ochotniczy batalion polskiej piechoty stoczył niezwykle zacięty i krwawy bój z przeważającymi siłami sowieckimi.

Aktualizacja: 07.10.2017 10:07 Publikacja: 05.10.2017 17:23

Heroiczną walkę batalionu pod Zadwórzem uwiecznił na płótnie malarz Stanisław Kaczor-Batowski.

Heroiczną walkę batalionu pod Zadwórzem uwiecznił na płótnie malarz Stanisław Kaczor-Batowski.

Foto: Wikipedia

Kpt. Bolesław Zajączkowski w milczeniu śledził wzrokiem, jak jego niewielki, rozciągnięty w kolumnę oddział, przemieszcza się wzdłuż torów linii kolejowej Busk–Lwów. W głowie kłębiły mu się dość przygnębiające myśli. Czy będzie mu jeszcze dane zobaczyć rodzinne Brody, wrócić do wyuczonego zawodu notariusza, żyć w spokoju w wolnej Polsce, czy ta przerażająca wojna kiedyś się skończy? Pogarszająca się sytuacja na froncie nie dawała wiele nadziei na ziszczenie się tych marzeń. Bolszewicy nieustannie parli na zachód. W stronę Lwowa, miasta „semper fidelis", zbliżała się armia konna Siemiona Budionnego. Lotne oddziały kozackie nieustannie wyprzedzały wycofujące się wojska polskie.

Kpt. Zajączkowski przyglądał się swoim żołnierzom i nie mógł wyjść z podziwu, jak niezwykłymi ludźmi przyszło mu dowodzić. Sól tej ziemi. Ochotnicy. Orlęta Lwowskie. Większość z nich jeszcze nie tak dawno zasiadała w ławkach szkolnych swoich gimnazjów, w salach wykładowych lwowskich uczelni albo przysposabiała się do zawodów rzemieślniczych. Poza nimi wśród ochotników, którzy zgłosili się bronić ojczyzny przed bolszewickim zagrożeniem, byli przedstawiciele inteligencji – dziennikarze, prawnicy, literaci, ale także zwykli chłopcy z ulicy, słynni lwowscy batiarzy. Podobnie było w całym oddziale mjr. Romana Abrahama, legendarnego obrońcy Góry Stracenia podczas walk z Ukraińcami w listopadzie 1918 r. Sformowany w połowie lipca 1920 r. oddział składał się z batalionu kpt. Zajączkowskiego, dywizjonu ckm por. Antoniego Dawidowicza, dywizjonu kawalerii rtm. Tadeusza Koraba-Krynickiego i baterii artylerii.

Abrahamczycy ruszają na front 23 lipca. Dojrzewają w nieustannym boju, szybko zmieniają się w karne i waleczne wojsko. Chrzest bojowy przechodzą pod Radziechowem (udaje im się zdobyć miasto), a 6 i 8 sierpnia uczestniczą w bardzo ciężkich walkach pod Horodyszczem i Chodaczkowem. Kilka dni później armia konna Siemiona Budionnego przerywa obronę polską pod Buskiem i rusza na Lwów wzdłuż linii kolejowej Busk–Lwów. Przewaga nieprzyjaciela jest zbyt duża, aby utrzymać pozycje i nad ranem 17 sierpnia wojska polskie otrzymują rozkaz odwrotu.

Odział mjr. Abrahama rozdziela się. Kawaleria rtm. Koraba-Krynickiego kieruje się na Gliniany, natomiast batalion piechoty kpt. Zajączkowskiego i podległy mu dywizjon karabinów maszynowych por. Dawidowicza cofa się do Lwowa najkrótszą drogą, wzdłuż torów kolejowych. Po kilku godzinach marszu batalion dociera do wsi Kutkorz, w oddali widać już zabudowania nieco większej miejscowości – to położone 33 km od Lwowa Zadwórze, w którym znajduje się stacja kolejowa. Za Zadwórzem rozciąga się trzykilometrowy pas otwartej przestrzeni, a potem zaczynają się lasy barszczowickie, dość rozległy kompleks leśny, który powinien dać osłonę przed atakami kawalerii bolszewickiej i pozwolić osiągnąć pierwsze stanowiska obrony polskiej rozmieszczone wokół Lwowa. Kpt. Zajączkowski i jego chłopcy nie zdają sobie jednak sprawy, że Zadwórze jest pułapką, z której nie będzie im już dane się wydostać. Tuż przed ich przybyciem miejscowość zajmuje forpoczta 6. Dywizji Konnej Iosifa Apanasenki, która według planów sowieckiego dowództwa ma jako pierwsza wedrzeć się do Lwowa.

Na bagnety

Pierwsze strzały padają tuż przed południem. Karabiny maszynowe sieką od strony znajdującego się po prawej stronie lasu i z kierunku Zadwórza. Polacy zalegają na ziemi. Kpt. Zajączkowski zdaje sobie sprawę, że jedyną szansą na wydostanie się z matni jest atak. Rozwija więc swoich żołnierzy w trzy linie tyralier, które ruszają w stronę stacji kolejowej i pobliskiego wzgórza, na którym ufortyfikował się nieprzyjaciel. Oddział brawurowym atakiem odrzuca nieprzyjaciela i wychodzi na przedpole leżącego za lasem Zadwórza. Tutaj ponownie zalega pod silnym ogniem broni maszynowej i artylerii. Kpt. Zajączkowski wysyła 2. kompanię por. Jana Demetera, aby zmusiła do odwrotu rosyjską baterię. Atak kończy się sukcesem, działa rosyjskie milkną. W tym czasie 1. kompania kpt. Krzysztofa Obertyńskiego z impetem szturmuje wzgórze zadwórzańskie. Bolszewicy zaskoczeni siłą polskiego ataku decydują się na użycie konnicy. Pierwsza szarża kawaleryjska spada znienacka na lewe skrzydło batalionu. Na szczęście ochotniczy oddział jest dobrze uzbrojony. Cekaemy powstrzymują rozpędzonych kozaków.

Główny atak batalion kieruje na stację kolejową. Ppor. Tadeusz Hanak zauważa porzuconą drezynę, którą błyskawicznie zmienia w ruchome stanowisko karabinu maszynowego. Siła ognia tego miniaturowego pociągu pancernego jest dużym wsparciem dla polskich żołnierzy. Por. Antoni Dawidowicz naprędce formuje dodatkowy oddział składający się z batalionowej ariergardy i pojedynczych żołnierzy oderwanych od swoich kompanii. Stację kolejową udaje się opanować około godz. 16. W tym czasie kompania kpt. Obertyńskiego wypiera bolszewików z pobliskiego wzgórza.

Po tych sukcesach wszyscy są dobrej myśli. Wydaje się, że batalion zabezpieczył sobie drogę odwrotu. Kiedy jednak kpt. Zajączkowski zbiera swoich ludzi i robi szybki przegląd, okazuje się, że sytuacja nie wygląda tak różowo. Z liczącego prawie 400 żołnierzy batalionu zdolnych do walki zostało nie więcej niż 330 ludzi. Dowódca rozkazuje opatrzyć rannych i przygotować prowizoryczne nosze dla tych, którzy nie mogą się poruszać o własnych siłach. Orlęta są zmęczone, dręczy ich głód i pragnienie. Najgorzej przedstawia się sprawa stanu amunicji. Podczas walk o dworzec artyleria rosyjska pechowo trafia wózki z amunicją ustawione za nasypem kolejowym. W rezultacie żołnierzom muszą wystarczyć naboje, które mają w ładownicach, a tych nie zostało już wiele. Batalion nie może także liczyć na posiłki, ponieważ łączność z pozostałymi polskimi oddziałami została zerwana. Kpt. Zajączkowski nie zastanawia się długo. Zbiera kompanie, formuje z nich kolumnę marszową i rusza w stronę odległych o 3 km lasów barszczowickich.

Tymczasem Rosjanie ściągają posiłki. Dowództwo konarmii przekonane jest, że w okolicach Zadwórza natknęło się na silne zgrupowanie polskiego wojska. 6. DK zostaje więc wsparta pododdziałami z 11. DK i bez chwili zwłoki uderza na wycofujący się batalion. Bolszewiccy kawalerzyści szarżują raz za razem. Młodzi polscy ochotnicy z wielkim trudem odpierają pięć ataków jazdy Apanasenki. Trup ściele się gęsto, ponieważ rozwścieczeni oporem bolszewicy nie biorą jeńców. Tylko raz, podczas trwającego kilka godzin boju, chłopcy Zajączkowskiego mogą na chwilę odetchnąć. W pewnym momencie na niebie pojawiają się trzy samoloty, które zaczynają ostrzeliwać i bombardować szarżującą jazdę. Niespodziewany rajd polskiego lotnictwa zatrzymuje impet nieprzyjaciela. Samoloty jednak szybko odlatują. Do końca boju pod Zadwórzem nie pojawią się już ani razu. Tymczasem w podobny sposób odpowiadają Rosjanie. Kilka sowieckich dwupłatowców bombarduje pozycje Polaków. Ciągłe szarże kawalerii, ostrzał artyleryjski i lotniczy powodują, że bohatersko broniący się oddział lwowskich Orląt, rozprasza się. Niedobitki skupione wokół kpt. Zajączkowskiego i jego podoficerów docierają do oddalonej około jednego kilometra od stacji Zadwórze budki kolejowej nr 287. Otacza ich masa jazdy bolszewickiej pod dowództwem kombryga Szeko. W magazynkach polskich karabinów pozostało po kilka naboi. Wszyscy zdają sobie sprawę, że to już koniec. Od strony bolszewickiej dobiegają propozycje poddania się. Kpt. Zajączkowski dwukrotnie je odrzuca. W końcu odwraca się do swoich żołnierzy i wydaje ostatni rozkaz „Chłopcy! Do ostatniego ładunku!". Walczą nawet dłużej. Kiedy braknie amunicji, bronią się bagnetami i kolbami karabinów. Kpt. Bolesław Zajączkowski ostatnim nabojem odbiera sobie życie. Podobnie postępuje wielu jego podkomendnych.

„Nie ma już ani jednego oficera. Polegli wszyscy od kul nieprzyjaciela lub własnych. (...) Nie strzela już nikt. Nie mają już ani jednego naboju. Z wyciem tryumfu wdziera się ze wszystkich stron nieprzyjaciel. Rozwścieczone, dzikie twarze. Prą jeden przez drugiego, by dostać nareszcie śmiałków, co zatrzymali ich tyle godzin. A swołocz! A gadziny! Tak ich mało, a tyle straconego czasu i ludzi. Topnieje garstka stojących, pokryło ją zewsząd mrowie (...). Przez mgłę Leszek dostrzega, jak nad zrąbany stos trupów powstaje wysoki, barczysty Jasiek Bałyga. Z rozciętej głowy krew tryska, zalewa czoło i policzki. Za tą czerwoną twarzą, straszny jak upiór, krzyczy wprost w oczy opadającym go wokół kozakom, krzyczy śmiertelnie zachrypniętym głosem – Niech żyje Polska! Niech żyje Lwów!". Tak ostatnie chwile bitwy pod Zadwórzem opisała w swoim opowiadaniu Zofia Kossak-Szczucka. Odtworzyła je na podstawie relacji ocalałego z rzezi dróżnika.

Historia potrafi być bezduszna. Kiedy pod Zadwórzem młodzi polscy żołnierze i oficerowie padają martwi pod ciosami kozackich szabel, pod Warszawą wojska polskie gromią już armię Tuchaczewskiego.

Polegli na polu chwały

Kiedy trzy dni później, 20 sierpnia 1920 r. Budionny ustąpił spod Lwowa, na dworzec w Zadwórzu wjechał polski pociąg pancerny „Huragan", wiozący żołnierzy i rodziny poległych. Ich oczom ukazał się przerażający widok. Na polu bitwy odnaleziono 318 straszliwie zmasakrowanych i obrabowanych ciał. Bolszewicy nie zostawili nikogo przy życiu. Ranni i garstka tych, którzy dostali się do niewoli, zostali wymordowani przez żołnierzy Apanasenki. Tak wspominał ten moment Izaak Babel, który brał udział w bitwie: „Pobojowisko. Jeździłem z wojenkomem wzdłuż pierwszej linii, błagamy, żeby nie zabijać jeńców, Apanasenko umywa ręce, Szeko bąknął – dlaczego nie; odegrało to potworną rolę. Nie patrzyłem im w twarze, przebijali bagnetami, dostrzeliwali, trupy na trupach, jednego jeszcze obdzierają, drugiego dobijają, jęki, krzyki, charkot, to nasz szwadron szedł do natarcia. (...) Piekło (...). Przeszukują folwark. Wyciągają z ukrycia, Apanasenko – nie trać ładunków, zarżnij go". Ciał kilkunastu Orląt nigdy nie odnaleziono. Bolszewicy pastwili się nawet nad zabitymi, obcinali im ręce, nogi, głowy, masakrowali twarze. Dlatego na pobojowisku udało się zidentyfikować jedynie 106 poległych. Bohaterskich żołnierzy pochowano w zbiorowej mogile w pobliżu pola bitwy. Tuż obok stanął pomnik. Zwłoki siedmiu poległych obrońców, w tym kpt. Zajączkowskiego, przeniesiono później uroczyście z honorami na Cmentarz Obrońców Lwowa, do oddzielnej kwatery „zadwórzaków".

Żołnierzy kpt. Zajączkowskiego często porównuje się do 300 Spartan poległych w wąwozie termopilskim. Podobnie jak starożytni greccy hoplici oni również nie ustąpili i nie poddali się nawet w obliczu przeważających sił wroga i nieuchronnej śmierci. Ich bohaterska, ale i straceńcza postawa wynikała przede wszystkim z odwagi i chęci obrony bliskich. Ale nie tylko. Obrońcy Zadwórza zdawali sobie sprawę, że dostanie się w ręce żołdaków Budionnego i tak najpewniej będzie oznaczało śmierć. Szlak wojenny konarmii znaczyły bowiem nieprzeliczone zbrodnie na jeńcach i cywilach. Otoczone Orlęta Lwowskie wolały odejść z bronią w ręku, broniąc ojczyzny i ukochanego rodzinnego miasta.

Dramatyczny, samotny bój batalionu ochotników kpt. Zajączkowskiego nie poszedł na marne. Niedoświadczeni lwowscy gimnazjaliści, studenci, inteligenci i batiarzy przez 11 godzin wiązali siły całej dywizji rosyjskiej kawalerii. Opóźniło to marsz 1. Armii Konnej Budionnego na Lwów i Zamość i ułatwiło odwrót polskiej 13. Dywizji Piechoty. Dzięki temu Polacy mieli więcej czasu na przygotowanie obrony Lwowa i kontrataku.

Jednym z poległych w boju pod Zadwórzem był 19-letni Konstanty Zarugiewicz, obrońca Lwowa z 1918 roku, kawaler Krzyża Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Jego matka, Jadwiga Zarugiewiczowa, w 1925 r., spośród trzech trumien ze zwłokami nieznanych żołnierzy, ekshumowanych z Cmentarza Obrońców Lwowa, wybrała tę, którą z najwyższymi honorami przewieziono do Warszawy i umieszczono pod kolumnadą Pałacu Saskiego, gdzie wzniesiono Grób Nieznanego Żołnierza.

Kpt. Bolesław Zajączkowski w milczeniu śledził wzrokiem, jak jego niewielki, rozciągnięty w kolumnę oddział, przemieszcza się wzdłuż torów linii kolejowej Busk–Lwów. W głowie kłębiły mu się dość przygnębiające myśli. Czy będzie mu jeszcze dane zobaczyć rodzinne Brody, wrócić do wyuczonego zawodu notariusza, żyć w spokoju w wolnej Polsce, czy ta przerażająca wojna kiedyś się skończy? Pogarszająca się sytuacja na froncie nie dawała wiele nadziei na ziszczenie się tych marzeń. Bolszewicy nieustannie parli na zachód. W stronę Lwowa, miasta „semper fidelis", zbliżała się armia konna Siemiona Budionnego. Lotne oddziały kozackie nieustannie wyprzedzały wycofujące się wojska polskie.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Stanisław Ulam. Ojciec chrzestny bomby termojądrowej, który pracował z Oppenheimerem
Historia
Nie tylko Barents. Słynni holenderscy żeglarze i ich odkrycia
Historia
Jezus – największa zagadka Biblii
Historia
„A więc Bóg nie istnieje”. Dlaczego Kazimierz Łyszczyński został skazany na śmierć
Historia
Tadeusz Sendzimir: polski Edison metalurgii