Epidemia hiszpanki: Zagłada czeka w ukryciu

11 marca 1918 r. pewien młody szeregowiec armii amerykańskiej zgłosił się do szpitala wojskowego w Fort Riley, skarżąc się na silny ból gardła, dreszcze i gorączkę.

Aktualizacja: 30.09.2018 08:21 Publikacja: 27.09.2018 13:30

Sala szpitala zakaźnego w Camp Funston, Kansas (marzec 1918 r.). Tutaj rozpoczęła się pandemia grypy

Sala szpitala zakaźnego w Camp Funston, Kansas (marzec 1918 r.). Tutaj rozpoczęła się pandemia grypy nazwanej hiszpanką

Foto: Wikipedia

Nazywał się prawdopodobnie Albert Martin Gitchell, choć niektórzy historycy uważają, że nosił nazwisko Mitchell. Zresztą wiele faktów dotyczących tej historii nie jest pewnych. Niektórzy badacze uważają, że wydarzyło się to 4, a nie 11 marca, a chory szeregowiec służył w Camp Funston, a nie w pobliskim Fort Riley. Niezależnie od tego, że wiele szczegółów jest dyskusyjnych, ten niepozorny kucharz wojskowy przeszedł do historii jako „pacjent zero", od którego zaczęła się śmiercionośna ekspansja najstraszniejszej grypy w dziejach świata, której mimo amerykańskiego pochodzenia nadano dość sympatyczną nazwę hiszpanki.

Nie znamy do końca historii choroby szeregowca w Kansas. Z raportu chirurga wojskowego – pułkownika Edwarda R. Schneidera – wynika, że jeszcze tego samego dnia podobne objawy co u Gitchella pojawiły się u dwóch innych żołnierzy: sierżanta Adolpha Hurby'ego i kaprala Lee Drake'a. Choroba rozprzestrzeniała się w postępie geometrycznym. Zdawałoby się, że podstępnie wybrała kucharza, który – kichając – rozdawał dzień wcześniej posiłki dziesiątkom żołnierzy. Wkrótce ku przerażeniu personelu medycznego 522 osoby wykazywały symptomy grypy.

Chorzy odczuwali rozrywający ból klatki piersiowej, krwawili z nosa i ust, gorączkowali i tracili kontakt z rzeczywistością. Od pierwszych, często niepozornych objawów przeziębieniowych do zaawansowanej formy choroby mijały nierzadko zaledwie dwie godziny. Na przeżycie mogli liczyć jedynie najsilniejsi. Jakby piekło otworzyło swoje bramy: w czasie największej tragedii dla cywilizowanego świata, jaką była I wojna światowa, która pochłonęła łącznie życie ponad 50 mln żołnierzy i ofiar cywilnych, natura uruchomiła swój własny protokół zagłady, którego celem było zdziesiątkowanie ludzkości.

Hiszpanka wyraźnie miała swoją strategię. Po pierwszej wiosennej fali epidemii podstępnie uderzyła ze zdwojoną siłą ponownie w sierpniu 1918 r. I to na wielu frontach naraz. 27 sierpnia 1918 r. dwaj marynarze stacjonujący w bazie marynarki wojennej Commonwealth Pier w Bostonie zgłosili się do lekarza wojskowego z bardzo silnymi objawami grypy. Następnego dnia w salach szpitalnych leżało już ośmiu gorączkujących ich kolegów, a dzień później 58 chorych wypełniło szpitalne sale. Wkrótce zaczął się horror.

Ogniska pandemii pojawiały się nagle w zupełnie odległych i niepowiązanych ze sobą miejscach: w Breście we Francji, w Freetown w Sierra Leone, w Bostonie w stanie Massachusetts czy na zachodnim wybrzeżu Irlandii. Zdawało się, że choroba bawi się w kotka i myszkę z całkowicie bezradnymi lekarzami.

Nie znamy rzeczywistej liczby ofiar pandemii hiszpanki. Szacuje się, że zmarło od 10 do 20 proc. osób zarażonych. Oznacza to, że wyjątkowo agresywny podtyp wirusa H1N1 zabił, w zależności od szacunków, od 50 do 100 mln ludzi. Tak ponure żniwo zebrała jedynie wśród Indian epidemia ospy prawdziwej, którą do Ameryki zawlekli w XVI w. konkwistadorzy. Jednak w wypadku ospy wzrost zachorowań był znacznie mniej dynamiczny i trwał kilka lat.

Na hiszpankę zachorowało prawdopodobnie 500 mln ludzi, choć ze względu na mylenie tej choroby z zapaleniem płuc liczba ta może być znacznie zaniżona. Jedynie rząd Australii, wprowadzając szczelną blokadę portów morskich, uratował swoich obywateli przed atakiem grypy. Hiszpanka zniknęła równie gwałtownie, jak się pojawiła. Choć znamy pacjenta, który ją zapoczątkował, nie pamiętamy jej ostatniej ofiary.

100 lat później nadal jesteśmy bezsilni wobec grypy. Wirus H1N1 pojawia się u ludzi, a także u świń, ptaków, a nawet wielorybów. Ewoluuje 40 mln razy szybciej niż ludzkie organizmy. Stąd też niewielka skuteczność szczepionek na tę chorobę.

Niczym nienasycony drapieżnik grypa wciąż czeka w ukryciu na swój nowy żer.

Nazywał się prawdopodobnie Albert Martin Gitchell, choć niektórzy historycy uważają, że nosił nazwisko Mitchell. Zresztą wiele faktów dotyczących tej historii nie jest pewnych. Niektórzy badacze uważają, że wydarzyło się to 4, a nie 11 marca, a chory szeregowiec służył w Camp Funston, a nie w pobliskim Fort Riley. Niezależnie od tego, że wiele szczegółów jest dyskusyjnych, ten niepozorny kucharz wojskowy przeszedł do historii jako „pacjent zero", od którego zaczęła się śmiercionośna ekspansja najstraszniejszej grypy w dziejach świata, której mimo amerykańskiego pochodzenia nadano dość sympatyczną nazwę hiszpanki.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie