W czasie jednego ze zjazdów rodzinnych Anna Konstancja dostrzegła stojącego w kącie ubranego na czarno chłopaka. Przypominał zjawę ledwie trzymającą się na nogach. Nie, proszę nie sądzić, że księżniczka planowała jakiś niecny czyn, np. ukręcenie mu głowy w ciemnym kącie. Jej plan był bardziej subtelny, chociaż nie mniej wyrafinowany.
Hrabia Jan Kazimierz Wielopolski, bo to właśnie on był obiektem zainteresowania naszej bohaterki, miał 23 lata, bał się kobiet i chciał zostać zakonnikiem. Teoretycznie nie było w nim niczego pociągającego, ale księżniczka uznała go za idealnego kandydata na męża. Przekonała rodziców do życzliwego spojrzenia na potencjalnego zięcia i ruszyła do boju. Była śliczną dziewczyną, lecz napotkała bardzo oporny materiał. Hrabia rumienił się i spuszczał wzrok w jej obecności, a gdy sprowadzała rozmowę na interesujący ją grunt, zmieniał temat i opowiadał o życiu w klasztorze.
Anna nie dała za wygraną. Sukces osiągnęła w ostatniej chwili, wyciągając go niemal siłą sprzed ołtarza, gdzie miał złożyć śluby zakonne. Słabowitemu mężowi wystarczyło wigoru tylko na spłodzenie syna Jana Dominika, po czym pozwolił żonie na oddawanie się jej pasji: zarządzaniu majątkiem i zmienianiu kochanków.
Jednym z nich był słynny zawadiaka z Suchej Beskidzkiej Jan Giertuch. Hrabina dała się przyłapać in flagranti w nastrojowej kotlince. Wyjściem z opresji było oskarżenie kochanka o gwałt, wytoczenie mu procesu i stracenie go na rynku w Krzeszowie.
Wydarzenie pobudziło męską ambicję hrabiego, który, chcąc sprostać wymaganiom żony, posiłkował się lokalnym afrodyzjakiem: zupką ze żmii, co okazało się fatalne w skutkach: po dwóch latach zmarł we własnej sypialni. Wdowa uroniła kilka łez i napisała list do prymasa z prośbą o unieważnienie małżeństwa. Podstawą miała być przypadłość anatomiczna małżonka, która uniemożliwiała skonsumowanie związku. Na pytanie, skąd wziął się w takim razie ich synek, bezradnie spuszczała wzrok, twierdząc skromnie, że przecież nie jest to pierwszy przypadek w dziejach świata...